sobota, 6 lutego 2010

Poza zasięgiem...

  -W co ty wierzyłeś idioto- pytał sam siebie Cyc brocząc po pas w nieprzebytych śniegach. Marznące nogi, obolałe kości i ten przeklęty wiatr, wszystko to składało się na wyczerpanie i rezygnację wędrowca. Od wielu godzin niejednostajne i nierytmiczne ślady rozciągały się na wydającej się nie mieć końca leśnej polanie. Kiedy chmury przepływały po niebie odsłaniając skrawek księżyca można było ocenić odległość od granicy lasu. W świetle nowiu ujawniały się również inne widoki pokroju błyszczących od idącego w parze z najsilniejszym uczuciem narkotyku jakim była żądza krwi. Dominik jednak nie chciał o tym myśleć, nie zauważał czyhających niebezpieczeństw, jego uwaga nie skupiała się na dalekim marszu czy przemarzniętych wskroś nogach czy nawet rozdzierającym uszy bólu brzucha. Istniał tylko jeden świat, ten ukryty głęboko w nas. Uniwersum marzeń, snów i myśli, kraina fantazji i cudów, spełnionych obietnic... Odpowiedzi na pytania, często takich jakie sami sobie tworzyliśmy. 

  -Dlaczego Cię nie ma?- szeptał błądząc pośród własnych wspomnień. -Kiedy przyjdziesz?- szlochał zaplątany w marzenia -Nie rozkazuj mi czekać!- majaczył zagubiony w imaginacjach.

  Mimo to Ona nie odpowiedziała. Wiatr również nie przyniósł odległego wołania kochanki, a jedynie chłód mroźnej nocy, zawodzenie wilków i licha, obijanie się lodowej bestii po strzelistych drzewach oraz odległą pieśń góralską. Od dłuższego czasu Dominik siedział pod rosnącą jako ostatni wartownik wierzbą pośród pustych łąk. Marzył o prawdziwym i szczerym. Pełnym i nieokiełznanym. Dobrym i szalonym zarazem. Marzył. Fantazjował. Cóż mu przecież innego zostało. Wierzył jednak, że chłód, który roztaczał powoli władzę nad jego ciałem jest jedynie naturalnym, a nie natomiast Boskim znakiem i odpowiedzią Najwyższego. Tego przecież by nie przeżył.

  Upadł i złożył głowę na śniegu. Ten wydał się wyjątkowo przyjemny i kojący. Wędrowiec sam sobie się dziwił, że dopiero teraz odkrył wspaniałość tego wiecznego posłania. -Tu przyjdzie mi zakończyć dywagacje na temat życia. Pod tą wierzbą złożę swe ciało i pogrzebię pragnienie tej jedynej- wylał z siebie wraz z szybko marznącymi łzami. Słowa przychodziły mu z trudnością, postanowił więc więcej wyrażać w głowie. Jednak i to okazało się stokrotnym zmęczeniem. -Więc jeśli trzeba, to umierajmy!- wykrzesał ostatecznie...

  Czy umarł?  Nie, jeszcze nie. Przecież zorientował się, że ballada niesiona wiatrem nie jest jego urojeniem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz