środa, 3 lutego 2010

"Oczekiwaliśmy światła, a oto ciemność. Jasnych promieni, a kroczymy w mrokach."

 Jednostajny krajobraz nie zanudzał. Szum wiatru pośród strzelistych drzew nie gubił audiencji u wędrowca, a to z bardzo prostego powodu: nigdy jej nie miał. Podobnie sprawa miała się z fantastycznymi zaspami śnieżnymi, misternie wykończonymi przez mróz leśnymi strumieniami oraz wyczynami leśnego licha pośród gałęzi i konarów. Nie był to, bynajmniej oznak braku podziwu i szacunku dla natury, magicznej i chłodnej zimnej pory czy ostatecznie Odwiecznej Matki. Powód był jak zawsze prozaiczny, a zarazem głębszy niż na pozór mogło się wydawać. Co było powodem również domyślić się można bez większych dywagacji czy wizyt u wróżek.

  Bywa tak, że człowiekiem targają wspomnienia. Ułożone w pamięci wydarzenia te niejednokrotnie mimo, iż łaskoczą i sprawiają przyjemność to lubią gryźć i szarpać umysł i ciało. Eh, ileż razy to łzy płynęły wartko po policzku, któryż to już z kolej budzący grozę wieczór mroku zwieńczony bezsenną nocą rozterek sercowych, dlaczego ponownie wisisz nad moją głową niewinna i okrutna zarazem maro miłości? Po co znów nakłaniasz i walczysz z rozsądkiem i zasadą smaku? Ona przecież mnie nie chce! Dam jej raz kolejny spokój! Nie, ty jednak wracasz każdego dnia, każdej przeklętej nocy niczym z piekieł i dręczysz! O Najwyższy! Daj mi siłę przezwyciężyć tą passę złych uczynków, przerwij pasmo porażek i wypełń przeznaczenie... Czymkolwiek może ono być.

  -Tak, znów to samo. Nie wiem co o tym myśleć- zapytał. "Nie myśl" odpowiedział rozum wspierany altem przez sumienie -Kiedy nie potrafię- dodał nieszczęśliwy kochanek.

  Nie stało się jednak to czego oczekiwał po wstąpieniu w gąszcz. Nerwy magicznie oplatały korony drzew, a wątki z życia ukrywały sekrety w dziuplach oraz niewielkich jamkach. Ukryta w głębi boru jaskinia snuła siwy dym na okolicę symbolizując odejście mędrca. Opustoszałe, zimne i wilgotne skały pustelni przywodziły na myśl nicość i kłam w życiu osoby, w której umyśle właśnie się znalazł. Czy dobrze postąpił opuszczając "bezpieczną" kryjówkę przed tym co nieokreślone? Czy miał słuszność wystawiając się na cel tego co nieuniknione? Czy dopadnie go to czego pragnie od wielu lat? Miejmy nadzieję, że...

  -Pogrążyłem się kiedy po raz pierwszy się do mnie uśmiechnęła*- mówił sam do siebie Dominik maszerując przez leśne ostępy.  Nie wiadomo komu żalił się teraz, przecież jeśli kogoś nie odtrącił to opuścił. Inni zostawili go, na pastwę losu. Czekaj, jakiego losu? Przecież los również został udemonizowany i wygnany...

  Zmierzchało. Wyjątkowo późno jak na zimę jednak dość wcześnie jak na wiosnę. Zmierzchało. Umysł zaciemniał się, stawał się senny. Człowiek upadał... Cyc nie upadł. Nie był więc człowiekiem? Istotą myślącą, o jasnym celu, prawie i chęci? Aż tak nisko upadł nie klękając ponownie przed Światem? Chyba nie, przecież życie toczyło się dalej i dawało o sobie znać. Kiedy mrok okrył wszelkie krańce świadomości przyszedł duch i monstrum nocy. Ogniki szalały gdzieś w głębi lasu, leśni łowcy wystawiali nosy zza zasp i nor. Wietrzyli zdobycz i strach. Suche gałęzie strzelały to blisko, to daleko. Wzdrygając i hipnotyzując. Jednego jednak dźwięku nie wyłowił wędrowiec maszerując zaśnieżonym traktem. Mimo iż zdawało mu się, że jakby spod tafli wody, że gdzieś pośród zarośli, a nawet z błyszczącej wysepki jest wzywany nie pobiegł na skręcenie karku. I słusznie, bo były to tylko omamy!

Kunszt i natura, co się o to kuszą.

      Czy w kształcie żywym, czy w kreślonym dziele,

      Aby przez zmysły zawładnąć nad duszą –

      Razem zebrane nie miały tak wiele

      Władzy, jak cud ten, którym mię olśniła,

            Kiedy zajrzałem w jej oczu wesele.*




*Ponownie Dante i ponownie Mistrz. Bądź więc proszę wyrozumiały tak jak i Wy drodzy czytelnicy, ale ciężko mi się nie utożsamiać ze świątynnym głupkiem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz