"Bo z nas Fortuna w żywe oczy szydzi"
Proste, krótkie, a przecież znaczące niesamowicie wiele słowa, wprawiły w ruch mury i konstrukcje tak trwałe, że wręcz niezniszczalne i nieruchome...
Barierka zatrzeszczała, była śliska od pokaźnej warstwy mrożącego świat lodu. Zanikające pod soplami, pośród zamieci śnieżnej, kable i niewielkie elementy konstrukcyjne sprawiały wrażenie wolności. Szczególnie, że obserwowane były z wysokości poręczy mostu Grunwaldzkiego. Wszystko wokół zanikało gdzieś przyćmione wiatrem oraz wirem płatków śniegu. Skrywała się przerażająca toń Wisły, odległe dachy Podgórza zdawały się rozmywać, a spokojne uliczki Kazimierza pogrążały się we śnie zimowym. Zbłąkany, zabytkowy i błyszczący od szronu tramwaj powlókł się swoim odwiecznym szlakiem wraz z martwym motorniczym przez zamaskowany warstwą śniegu tor. Kolejna namiastka zamrożonego obłoku uderzyła widza magii tej niepojętej i wydarzeń niecodziennych w twarz. Zabawne... Nie poczuł tego wcale, bo... już niczego nie czuł.
Obyło się tym razem bez spojrzeń tęsknych, łez zbędnych i myśli niepewnych.
Plusk wody zaginął w zimowej zawiei. Nawet fale, rozchodząc się po powierzchni, rozchodziły się niechętnie i jakby z przymusu.
Chłopak dostrzegł za granicą wiecznej toni pustkę i nicość. Kilka zbłąkanych prądów okrążyło swobodnie falujące włosy, skupione na dnie spojrzenie tego prokuratora i sędziego zarazem zamarzało z minuty na godzinę. Z dnia na miesiąc, z roku na sekundę.
I kiedy już ostatnia kropla krwi przerodziła się w strzałę uczuć o krystalicznej formie w żyłach, dusza w lustrzany obraz życia, a oddech odszedł niczym gejzer lodu z uśpionego wulkanu ciało zwieńczyło swą odyseję.
Grząski i szorstki posmak dna odzwierciedlił się w gorzkiej i szczerej zadumie myśli tonącej.
Konsekwencje czynu z góry przemyślanego i pewnego. Nic nowego na świecie, radość się z troską plecie. Umierało się cudownie ze świadomością słuszności swojego działania, ostatecznego i jedynego pozostałego rozwiązania.
Wtem nimfa wodna wyłoniła się z mgły gęstej i złej w swym mroku.Świtezianka gładką dłonią twarz sinego chłopca. Policzek rozpromienił się, odżył, a oczy skierowały swoje mętne spojrzenie bez witalnego blasku na niesamowity wizerunek ideału kobiety. Dłonie ich splotły się, drżące i niepewne.
Chłopiec pomknął niesiony odnalezionym przez siebie prądem na ożywionej mocą kochanków fali. Zaciekawiony magią i fantazją, której nie znał do tej pory podążał za uśmiechem euforii i bólu, dziwnie kojarzonego z przyjemnością, na ustach świtezianki.
Fantastyczne tango na dnie rzeki, nieśmiałe słowa, splątane spojrzenia. Nastąpił ukłon wraz z podziękowaniem. Ucałował nimfę w rozpromieniony policzek. Ta, niespodziewanie brutalnie i chłodno, ale i cholernie słodko w całym obrazie furii odwróciła się na pięcie odtrącając chłopca rzucając nieosobowe przekleństwa i uroki.
Wynurzył się...
Proste, krótkie i nic nie znaczące słowa...