wtorek, 23 lutego 2010

Piramida

  A gwiazd nie było więc nie świeciły. Nie było też jasności pomimo płonącego nieba. Nie było zarówno wiatru na tym skalnym odludziu i brak również temperatury. Klimat i nienormalność sytuacji doskwierała. Świat pogrążył się w nicości, a wir ciemnych barw i smolistych fioletów przestał ciekawić i inspirować jak na początku. Czas mijał, a droga nie zmieniała się. Myśli płynęły swobodnie, słowa padały bez ostrzeżenia. Mimo to były wyważone, słuszne i prawdziwe. Szkoda jedynie, że nie odwzajemnione. Żałuję, że nie zostały zauważone, a intencje źle odczytane. Autopolemika trwała w najlepsze. I znów marzenia umarły, a pragnienia zostały zgaszone płomieniem Ammana. On jednak się nie poddawał i wciąż próbował jednak... na swoją zgubę. Wydawało mu się, że ten szepczący las, rześki wiatr hulający po stokach oraz pisklę pragnące całym sobą świata dadzą mu chwile poklasku i oczyszczający uścisk. I jak zwykle, źle mu się wydawało. 

  Pustkowie odpowiadało tumanami kurzu wzbijanymi podczas ciężkiego stąpania straceńca. Nijaki świat było neutralny i zwyczajny, aż do nienormalności. Nic, kompletnie nic w nim nie zaskakiwało, nic nie wzbudzało emocji... Było obojętne i suche. Jak głaz leżący pośród innych skał mijanych już wielokrotnie. 

  -Może to nie ja powinienem pytać? Kto tu tak naprawdę Jest i o Kogo tu chodzi?- pytał przecząc sobie najdroższą panią stojącą za nim. Odziana była we wspaniały niegdyś czarny płaszcz. Trupi odór nie raził, zdążył się już przyzwyczaić do jej obecności. Srebrząca się kosa uśmiechała się niczym jej władczyni- Śmierć. -Nie odpowiesz kochanie? Powiedz czy ja coś znaczę- dodał jeszcze wyraźnie oczekując odpowiedzi.

  -Och zamknij się i chodźmy stąd! Mam dość tej pustki i braku smaku. Z tobą nie jest tak miło jak z innymi, ty nie rzucisz banalnym żartem, nie obwieścisz przyjemnej tezy o idiotycznym zabarwieniu. Nie da się wytrzymać w twoim towarzystwie, bo nie masz tego czegoś czego pożądam. Do ciebie jednak zwrócę się kiedy już nie będzie nikogo lepszego, a na to... przyjdzie ci poczekać. Wybacz chłopcze, życie, chociaż wiem jak to brzmi w moich ustach, zsyła na nas przypadki i chwile, tobie jednak ostatnio się nie wiedzie, przyznaję, ale... co mnie to interesuje? Mnie jednak zostaw w spokoju, nie chcę takiego towarzysza, nawet jeśli go lubię. Nie zginiesz ty chłopcze śmiercią naturalną. Podaj mi rękę, idziemy stąd.-  powiedziała Śmierć z majestatem paląc Dominika wzrokiem. Podał jej rękę, bo przecież dalej był zaślepiony. 

  Prędko jednak przywróciła mu właściwy wzrok. Ciekawe czy znów go zmąci i da się zaślepić. A Śmierć spojrzała na niego kiedy odchodził i uśmiechnęła się z politowaniem. Ona wiedziała, że Ona. Ona wiedziała, że on. I znów wzruszyła ramionami i popędziła w swoją drogę. "Szkoda go" pomyślała. "Mógłby być naprawdę spoko, gdyby nie był... sobą".


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz