środa, 25 sierpnia 2010

Conversion, software version seven 0.

 

"Zapachniało powiewem jesieni,
z wiatrem zimnym uleciał słów sens,
tak być musi, niczego nie mogą już zmienić,
 brylanty na końcach Twych rzęs.
Tam gdzie mieszkasz już biało od śniegu,
szklą się lodem jeziora i błota,
tak być musi, już zmienić nie może niczego,
zaczajona w Twych oczach tęsknota.
Wróci wiosna, deszcz spłynie na drogi,
ciepłem słońca serca się ogrzeją,
tak być musi, bo ciągle się tli w nas ogień,
wieczny ogień, który jest nadzieją."


  Wszyscy wiedzieli, że nadciągał czas nieuniknionych zmian. Czas szeptał cicho do ucha, niczym inkantację mrocznego zaklęcia, przestrogi. Wieszczył nieuniknione, całkowicie bez sensu, bo trudno, aby ktoś nie wiedział o porze, która nadciągała. Wraz z jej nawałnicą jesienną przybywały w nasze strony decyzje, ale i spraw trudnych rozstrzygnięcia. Dlaczego? Jak? Kto? Komu? Teraz, z dnia na dzień, słowa te traciły na wartości, bo nic innego się nie liczyło. Kiedyś, wspominam niemal co noc, biegnąc pośród łąk pustych, krzewów i drzew samotnych, łapałem życie garściami, pełnią płuc. Teraz wspomnienia te nabierają coraz większej wartości.
  Wszyscy wiedzieli, że nadciągał czas nieuniknionych zmian. Ziemia dudniła cicho za każdym stąpnięciem, niczym pogłos maszerującej armii. Rytm wybijany przez dobosza, przygotowanie do ataku, czy ostrzegawczej salwy w tył głowy. Echem okrążyła świat, hucząc o nieuniknionym. Szczerze mówiąc bezsensownie, bo było pewnym, że wkrótce nastąpi starcie tytanów, że te kumulowane od dłuższych chwil siły znajdą lukę w powłoce kamiennej. Dlaczego? Jak? Kto? Komu? Teraz, z kroku na krok, słowa te tracą na wartości, bo dystans zmienia się na bieżąco, a widnokrąg ukazuje coraz to nowsze, wspanialsze i doskonalsze w swym cudzie cele. Również te życiowe. Kiedyś, wspominam niemal co noc, maszerowałem o wschodzie pośród lasów, łąk i dróg. W akompaniamencie nadrzecznych zarośli, z tobołem jedynym na plecach zmierzałem do miejsca egzaminu mojego życia. Teraz wspomnienia te nabierają coraz większej wartości.
  Wszyscy wiedzieli, że nadciągał nieunikniony czas zmian. Ogień w kominku, przygasając z cicha, zwalniał wszak miejsce, dyszał i trzeszczał, niczym zmęczone serce i fantazja. Płomienną mową, z jednej strony zimnokrwistą, z drugiej rozgorączkowanym umysłem młodzika, oznajmił, mając w tym trochę racji, że nadciąga ktoś lub coś nowego. Bezgranicznie nieznanego w swej naturalnej i poznawalnej formie. Dlaczego? Jak? W rytm bicia serca te słowa ożywały w karczmarzu na nowo, bo przecież były tak znane. Kiedyś, wspominam niemal co noc, spacerowaliśmy pośród uliczek, kamienic i małych zaułków. Rozmawialiśmy, pełni podniecenia, młodzieńczej dumy i zapału o tym wszystkim co nas pochłaniało i żyło w tych duszach, owładniętych fascynacją i przyjaźnią. Sobą? Teraz wspomnienia te nabierają coraz większej wartości.
  Wszyscy wiedzieli, że nadciągnął nieunikniony czas zmian. Już lodowa i zimna aura zmroziła drzwi do karczmy. Dębina kurczyła się. Kominek przygasł, zwolnił miejsce nowej królowej. Wszyscy o niej wiedzieli, a mimo to nie przygotowali się na jej przyjście. Dlaczego? Jak? Teraz te słowa opuściły karczmarza, chyba na zawsze. Miał nadzieje, że dane mu będzie wspomnieć tą chwilę.
  Niewielu wiedziało, że cyklicznie opuszczał ich czas zmian. Błyskawica przecinająca niebo rozjaśniła mrok, całą swoją potęgą ukazała cykl i świat. Ujawniła nieodzowną kolej rzeczy. Śmierć, zniszczenie, zapomnienie i zawód. Wraz z jej nadejściem wszystkie inne siły i żywioły opuściły granice świadomości. "No questions! No answers! No one to scream at you*"
  Jednak pamiętaj i wspomnij co noc, że jeden jest tylko błysk, a ja wciąż czekam na głębię Twoich oczu...



*Dio- "Master of the Moon"

piątek, 13 sierpnia 2010

Noc spadających gwiazd



  Kilka tylko gwiazd widać było zza okna karczmy. Zasnute niezmierzoną powłoką cienia i chmur nieba nie pozwalały się podziwiać. A może rzeczywiście nie było tam nic godnego uwagi?
  Noc była młoda jeszcze kiedy niemal wszyscy pospali, a Ci, którzy nie spali spać zamiaru nie mieli. Spełnili swój żywot obserwując nieobecne gwiazdy.
  Noc przemijała i na minutach miała opuścić tron na cześć poranka. Złożył swoją głowę na łonie i odszedł z tego świata pełen natury i myśli pięknych w uczuciach.
  Noc dawno przeminęła kiedy z myślami tymi walczył.
  Noc się zbliżała, a wszystko zostało jasne, bo co jest jasne jest ciemne, a ciemne jest ciemne. Chyba... Tak, albo nie...
  Noc panuje w najlepsze, a mi... brak słów.
[Master of the Moon]

And then you dream
Of a world with only windows
Inside you - you can hide you
You know

And then the night
You're just another empty shadow
No questions - no answers
No one to scream at you

Turn around and when you face the sun
We can make you be like everyone you know
Hey you - you're just master of the moon

And then the eyes
If you look at them they'll blind you
Who are you - what are you
Why do you scream at me

Turn around and when you face the sun
We can make you be like everyone you know
Hey you - you're just master of the moon

We can shake you make you over
We just need some time to
Shed some light upon your darkness
We need your mind

And then you dream again
In a world that only you know
Inside you - you can hide you
No one to scream at you

Turn around and when you face the sun
We can make you be like everyone you know

I'll turn away and never face the sun
You never make me be like you
I'm master of the moon!

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Czas 2



Śpiewałem, że "kocham ten stan", nuciłem z Tobą późną nocą. Teraz nie jestem pewien, czy "tak, chyba, albo nie"...
 
  Chciałem ponownie napisać o czasie, lecz jaki to ma cel, kiedy tak naprawdę nikt go nie zna i poznać nie zdoła? Pamiętam tylko kilka obrazów z ostatnich dni tego magicznego snu. Snu, bo to on jest przecież kluczem do wszystkiego. Niesamowite twarze, urywki biegu w nieznanym kierunku, zapach trawy tuż przed wschodem słońca i w końcu gwieździste niebo skąpane od spodu koronami drzew, dymem z ogniska i cichym szeptem tej najwspanialszej z niesamowitych twarzy. 
Chciałem ponownie napisać o tym, że tęsknię, że karczma trzęsie się w posadach ze smutku, jest pusta, a mimo to nie mogę sobie odszukać miejsca. Tylko źdźbła trawy, kołysane północnym wiatrem, wskazywały kierunek biegu, bo opuszczony przez siły siedziałem na środku tego grajdołu ściskając w dłoni jedną tylko butelkę.
Chciałem napisać o tym, że czekam niecierpliwie na ten świat, którego mi brak.
Czekam niecierpliwie na ten świat, którego mi brak.
Czekam niecierpliwie na spotkanie i powrót do normalności, codzienności, tej upragnionej, bo skąpanej w słońcu lipcowym i sierpniowym.
Czekam niecierpliwie na…
W sumie to brak mi niemal wszystkiego.