poniedziałek, 8 lutego 2010

"Ponad gór omglony szczyt"



  Pieśń górali wypełniła już po brzegi umysł Dominika. Umysł ten jednak przetwarzał teraz tak mało, a ograniczając operacje do minimum nie było ważnym, że od kilku godzin śpiewają to samo. Z resztą nie chodziło to treść, a o sam śpiew, brać krwi, towarzystwo i przyjaźń. Znów zabrzęczały butelki, a piana z kufli strzeliła ponad stołem. Opadła na ławy, kolana i twarze. Niczym nie zaszkodziła podpitemu towarzystwu, nie została zauważona! Lej w gardło! Niech owocuje, sił dodaje i snem wiekuistym przykryje! Pij, bo możesz, ciesz się chłopie! Wędrowiec znów wychylił pintę piwa i z uśmiechem na twarzy pokiwał głową do Bacy siedzącego nieopodal. Ze słów jakie góral do niego wysyłał nie rozumiał nic, był w innym świecie. 

  Zaczęło się jak zwykle niewinnie... Przemarznięty na kość po długiej wspinaczce w zimowym wichrze dotarł na półkę skalną większą niż dotychczas. Tutaj też miała źródło pieśń roznoszona echem ponad koronami drzew i zamarzniętym wodospadem. Stąd wywodziły się słowa sławiące zamierzchłe ludy i wymarłe gwary. Hej, kolejkę nalej! Wkroczył w mrok rozświetlony tylko nielicznymi i w większości dogorywającymi pochodniami. Brodacz zdziwił się na jego widok nie mniej niż sam Dominik. Zareagował jednak instynktownie i efektywnie, bowiem w mig Dominik leżał obalony na ziemi. Góral jednak w porę zrozumiał, że nikłe zagrożenie reprezentuje wędrowiec. Po prawdzie wpierw przeraził się, że zabił Dominika, bo ten nawet nie drgnął.

  Ocknął się po dłuższym rozmarzaniu okryty kilkoma kocami niemal przytulony do paleniska. W chwilę po tym rozgrzał się również wewnętrznie. Powiedziałbym nawet rozpalił się i chciał ostygnąć. Nie godzi się przecież tak łapczywie czystego spirytusu chłeptać. 

  Przyjęli go do stołu i do kufla. Wedle tradycji i honoru. Pomogli, ogrzali i tym samym ocalili przed zwieńczeniem żywota gdzieś na ostępach skalnych. Gościna jednak okazała się tak wyszukana, że języki rozwiązały się zadziwiająco szybko. Dominik opowiadał, brodacze słuchali i kiwali głowami. Podszeptywali kiedy wspominał o inkwizytorze. Wytrzeszczali oczy na mowę o wędrówce na wpół martwym przez las. Z przekąsem mruczeli i gwizdali kiedy sprawa miała się Kukurydzianej Panny. Po tym przyszła i kolej na górali. Życie w gronie zaufanych kompanów, trud dnia codziennego, wspólne uczty, ale i niedole. Wszystko to znoszone godnie, razem i jednym ciałem. Nierozerwalna komitywa, ideał, złoty środek. Kufle stuknęły po raz wtóry. Rozmowy zeszły jak to bywało na tematy egzystencji oraz roli kobiety w całym stworzeniu. Wraz z wyczerpywaniem się zapasów argumenty coraz bardziej przemawiały do wymieniających poglądy. Znów zabrzmiała jedność i słuszność ogółu. 

  Niczym pochodnie dokonywali żywota zwaleni po rogach komnaty. Pozy nie były finezyjne, bo i alkohol nie należał do gatunku literatury pięknej. Mimo to czynił swoją powinność w zastraszająco dobrej konwencji i klasie. Zmuszało to do refleksji i rozmowy. Górali i Dominika nie zmusiło. Nie było przecież siły mogącej zmienić ich aktualne priorytety i ustawy. Czy na pewno?

  -Cyc, nie pij tyle- jej uroczy głos... Nie odpowiedział. Usłuchał...




Zdjęcie pochodzi z TGF Fantazjada Edycja 2009.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz