środa, 28 kwietnia 2010

Omdlenie



  Popołudniem słonecznym acz wietrznym, co mąciło spokój i przyjemny wydźwięk pory odpoczynku przybył do karczmy kolejny już gość. Dosiadł się ów waszmość do innych podróżnych rozprawiających o przygodach i fantazjach swoich, przyznać trzeba, mało wygórowanych. Nosił on kontusz dość długi i prosty w swojej budowie, barwy złoto-brązowej. Przepasany był bogatym zdobieniem, a stonowanym zarazem. Włos jego czarny, wąs podwinięty... sylwetka jego przywodziła na myśl rycerza, bo powiedzieć trzeba, że wysoki był i barczysty. I tutaj kończyła się groźna i porywcza z pozoru jego postać, bo gdy zawołał o miód głos zaczarował wszystkich i prędzej posądzałbyś go o barda w przebraniu jak o wojownika pierwszego w całych tych krainach smaganych wiosną nieustającą i... gwałtowną w wydarzeniach jak i pogodzie.
  Opowieść snuta do połowy nocy opiewała wydarzenia z odległych dość miast i osad. Barwne, pomimo ciągłego cienia i mroku, pełne akcji, osłupienia i przerażenia ogromem niewybaczalnego niemal, a na pewno potwornego do zniesienia bólu i niewygody sceny królowały w tej gawędzie demonów. Rozboje i tłuczone szkło? Nie żartuj cerbin, karczmy tym żyją. Żyją powiadasz? Dlaczego więc wiek młody cierpi coś co nie do końca rozumie? Dlaczego nie ma wykidajły mogącego stanąć murem przed drzwiami do lokalu z grubym kijem nabitym gęsto gwoździem. Kto ukołysze do snu kufle nocą kiedy rządca śpi daleko za oberżą, a pomocnice rozpaczają nad swoją niedolą. Gdzie do cholery jasnej podziała się opatrzność i ta ostoja roniąca łzy za Świat cały? Nad horyzontem, mówił dalej przybysz Krukiem zwany, unosiła się burza, grzmiało, a szczęk żelaza był donośny. Rzekłbyś tony stali przetaczały się po niebie grożąc i zmuszając do poddania. Karczma nie poddała się, poniżona i pewna swego, pewna, że nic gorszego Jej już nie spotka. Lichwiarze coraz częściej kręcili się w swoich umoczonych w krwi swoich ofiar płaszczach. Starych, ciągle pamiętających pierwszy dług, którego sam niewolnik spłacić nie może. Hańba, którą wcześniej obarczony był lokal owy wróciła w jeszcze prostszej i wyzywającej formie. Jednak tym razem nie był to jakiś tam przybytek, a pełno wartościowy obiekt. Przetrwał sam pomimo ataków, autodestrukcji i niepowodzenia w kontraktach. Stał Silną Stopą na niepewnym gruncie. Nawet udało Mu się stać pośród najlepszych, ba w oczach moich być niedoścignionym ideałem.
  Tak właśnie opisywał Kruk karczmę odległą w czasie i miejscach. Lecz pewien był, że jest to właściwe miejsce i właściwy czas. Wiedział, że to co wydarzył się kilka lat temu w orgii pijaństwa, nierządu i strachu nie miało prawa  mieć miejsca w lokalu, który byciem zauroczył każdego.
  Dominik przysiadł się do stolika tuż po pierwszych słowach. Lubił słuchać o okolicy, którą w miarę upływu lat poznawał lepiej, podobnie jak swoje progi. Nie siedział spokojnie. Wirował i szumiał niczym muzyką nazywany gwar w głowie Ryśka. Brakowało mu słów, a przecież potrafił pleść sentencje. Wszelka myśl przelatywała pośród innych, równie ważnych lecz wartych pominięcia. Purpura wstąpiła na niewidzialna twarz, oczy zaszły krwią i łzami niemocy. Ból i uczucie najwyższe. Przysięga złożona na wieki, przypieczętowana odtrąconymi ramionami.
  Stał w swoim oknie pomimo czającego się za koronami i szpicami drzew poranka. Myślał usilnie. Wiedział, że nie było mu dane wspomóc karczmy, o której mówił Kruk. Jednak nie dawało mu to spokoju ducha i możliwości oddechu, bo to żyło w nim ciągle. Czasami... czasami żałował, że wysłuchał tej ballady niepokoju lecz myśl wtem jedna wstępowała w umysł. Zrozumiał, że coś to znaczyło i nie nastąpiło przypadkiem. Otrzymał w darze prawdę, którą zachował w sercu na najważniejszej kropli krwi swojej. Wracał do niej wielokrotnie. Postanowił nigdy nie zezwolić na ruinę psychiczną "Wspaniałego Cyca"... Jego pełnego wymiaru. Bez wyjątku.

*Rysiek -> oczywiście "Dżem" - List do M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz