poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Kręgi i nieba wyższe




   Mówisz: „tu widzę, w czym rzeczy istota,
lecz nie rozumiem, czemu taką drogą
Bogu odkupić nas przyszła ochota?..."

  Płynęło strumieniami. Woń wisiała ponad głowami zarówno tych świętujących jak i już głęboko pochylonych nad swoim życiem, a na pewno nad podłogą. I skończyłoby się jak zwykle na zniszczeniu fizycznym w każdym przypadku, wyniszczeniu psychicznym w wielu, a rozpacz rozpostarłaby swe skrzydła ponad przybytkiem. O dziwo dzisiejsza tragedia nie będzie opiewać jak to popili się w karczmie, kto przyszedł i się wyżalił, czego to nie spotkaliśmy po drodze i dlaczego okno jest wybite. 
  Tęsknota...
  Zamieszanie było wielkie. Ciemne płaszcze powiewały nad wieszakami, sala wirowała, a rytm wyznaczał nie bard, a szalejące ciała. Niebieski strumień magii podsycany trunkami pochłaniał wszystkich wokół, trzeźwi zawieszeni byli jakby w powietrzu, reszta wyznaczała nowe szlaki w tej odwiecznej głębi nicości. Nicość jest potrzebna. 
  Blond włos skrzył się w zacisznym kącie lekko tylko spięty szarym materiałem. Stonowana w mroku i cieniu odzież nadawała jej ekstremalnie porywającej wizji cienia, śledzonego i odnalezionego. Szpiegowska ta intryga rozgrywała się mało burzliwie, bo pioruny uderzały z rzadka maskowane wybuchami, bynajmniej nie meteorologicznymi, a fermentacyjnymi głównej części karczmy. Chmury zasnuwały tą okolicę swoimi puszystymi ramionami, by tamci mogli radzić i oddawać się sobie. Spali dość mało, od kilku dni spędzali ze sobą każdą możliwą chwilę. Smucili się wcale mało, powiedziałbym nawet, wybuchali entuzjastycznymi promieniami słońca, tego odwiecznego, płodnego...
   -Jeśli tylko tak mówisz, a wierzyć pragnę, że szczerze to ja ukłonię się nisko, dłoń ucałuję i oddam wzrok i zmysły inne na usługi. Jeśli odwrotnie jest, a tego przyjąć nie mogę, to zrobię co tylko wyśpiewamy na scenie, jednak wtedy Lafey nie pomogą nikomu, bo wszyscy będziemy martwi.- powiedział Dominik wlepiając wzrok na północ, a wszystko płonęło... Problem tkwił jednak w tym, że płonęło nie tylko w nim, ale i za oknem. Już chciał wołać o pomoc opojów za plecami kiedy Zwiastun wyłonił się z tej burzy ognistej.
-Masz?- zapytał swoim zwykłym tonem
-Mam- odpowiedział mrużąc oczy, bo rozumiał powoli
-Wiesz, że On zostanie z tobą na zawsze...- stwierdził nie zapytał, a jego koń zarżał.
-Wiem... I właśnie to trzyma mnie przy życiu...- odpowiedział grzecznie nie odpowiadając pytaniem na nie zadane pytanie.
-Żegnaj, lecz strzeż się, bo srebrne gwoździe nie zatrzymają nienarodzonego, a zęby gotowe będą na wszystko-
-Powodzenia na szlaku Tułaczu Tułaczy, zawitaj czasem- poprosił, nie nakazał Dominik, mimo swojej mocy.
-Ja zawsze będę z Tobą szaleńcu! Bywaj! I nie słuchaj Antonia, bo głupoty gada, o wiele lepiej się zaprzedać!-
  Jeździec odjechał, a natura się uspokoiła. Kohmelo (fin.)? Niemożliwe! Więc może? Niemożliwe! To co ja mam robić? Wspomniał spacer i rozpłakał się w smutku i radości.
 ...Była silniejsza niż wszystko inne.  
 

*Dante i Abigail.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz