Dzisiaj wyjątkowo nieosobowo, smutne przemyślenia życiowe. Pojawiające się postaci są całkowicie fikcyjne.
[1]Srebrna łuna błyszczała wysoko, niebieski szal powiewał za wzgórzem. Goły grzbiet majestatycznie trwał na widnokręgu. Ciepła, letnia noc zbliżała dusze i istnienia. Artyzm skały sprzed lat przypominał o magii. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie wisielec na wątłej gałęzi.
[2]Trzej muszkieterowie walczyli do rana. Proporce wyznaczały szlak bitewny. "Gdzie zatknę sztandar, to moje" syczało ponad przyłbicami rycerstwa. Oni walczyli za sprawę i wiarę, kochanki zostawili za plecami. Przysięga w powrót dumnie sławiła usta dzielnych wojaków. Dlaczego więc one wydały się za wariatów?
[3]
Ostatni liść opadł z bukietu zeschłego
Pół litra opadło zwalając na kolana
To kwiaty takiego jednego
On nie wytrzyma z tym do rana
[4]Nastała noc sromotna, ziemię trawiły ogniste deszcze. Czar osiadł na kamieniu i zaśmiał się raz jeszcze. Wiktor spojrzał nań ze smutkiem, organy w oddali zagrały elegię. Chłopiec rozmarzył się w dziewczynie, a wulkan buchał nadal. Kres miał nadejść świata, a on wciąż ***. Lecz ona nie miała go w umyśle, inny zbawiał jej serce, a on zapłakał znów i umarł po raz kolejny. Modlitwę smutną złożył na jej łonie. Nie zauważyła jego wielkiej mocy, tylko spała kurwa dalej, tej ostatniej nocy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz