wtorek, 23 marca 2010

Let me know...

Oj coś chodzi za mną ten Serj ostatnio...



  Dni rozstrzygnięcia zbliżały się niezaprzeczalnie. Zarówno te piekielnie bolesne, trudne i nieprzyzwoicie mordercze jak i te wymarzone, pachnące wszelkim uczuciem i pięknem oraz te, pozwolę sobie powiedzieć, miodowe. Lubię promienie słońca rozbijające się na twarzy całym swoim ideałem i jasnością, nawet jeśli urodzinowy kot zasłania jej część. Z pewnością ten dzień nie był stracony, a na pewno był czymś nowym... nawet jeśli kilka razy stopy znalazły się nie tam gdzie powinny. I nie mowa tu jedynie o tych fizycznych i banalnych, ale również, choć nie w dużej mierze, o tych fantastycznych, dla których drogi nie mierzy się ludzką miarą. Nie chcąc jednak ranić powiem, że zmierzyć szlak potrafią jedynie nieliczni, a tymi z zasady nie otaczają mnie bogowie wszelcy i rządzący tym wszechświatem. Jeśli już o świecie mowa, to uśmiecha się on do nas wszystkich. I tak Kukurydziana Panna wraz z mieszkańcami gór wesoło podśpiewywali ostatnimi dniami napominając się o swój los, chętnie mamiąc i tych, których spotykali. Natomiast duchy, stwory, marzenia i nieprzyzwoite myśli mają się dobrze, chyba jak zawsze.. Złego diabli nie biorą... a jeśli? Nie, tego do myśli nie dopuszczam.
  Drzewo rosło wysoko, a cień roztaczało nie lada. Zielono-waniliowy powiew usiadł na chwilę pośród wschodzących roślin, kryjąc się w cieniu drzewa tego wspaniałego popołudnia. Osiadł tylko na chwilę. Ciekawe czy zostanie na dłużej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz