niedziela, 7 marca 2010

Biełomorkanał



  Poranek mimo swojego świeżego, strzeliście jasnego oraz nieprzyzwoicie przyjemnego wymiaru został powitany z miejsca jawnogrzesznicą z ust Dominika. Promienie słoneczne miast cieszyć zmusiły do westchnienia, wbijające się niewielkimi lukami połatanej karczmy powiew jedynie wzmagał niesmak. Chwila wybuchu zbliżała się niechybnie, a jej prawdopodobieństwo osiągnęło poziom pewności kiedy Dominik powstał, musiał przecież podejść do okna. Biały puch uzyskał więc kolejne określenia, często, co nie podobało się przeważnie Cycowi, związane z seksem swoim wulgarnym brzmieniem. Nic nie poradzisz, klątwy mają to do siebie, że przybrały wymiar równowagi dla wspaniałości uniesień miłosnych i najwyższych uczuć*. Po całkowitym zelżeniu pogody, chmur i oczywiście śniegu karczmarz zabrał się za życie. Poprawił nieco swój wizerunek, skropił gardło napojem z gąsiora tym samym zalewając swoiste śniadanie wcześniej zjedzone. Mięśnie bolały, a jego całe ciało było wycieńczone ostatnimi dniami, wędrówką i podbojami. I nie mowa tutaj jedynie o zaświatach oraz fantazji*2.

  Około południa ugościł chwilę powiernika z odległych wiosek i miast, przyniósł listy, zawiadomienia i nieznaczące nic urywki zdań. Jedynie na pozór. Wszystko, tak przynajmniej wydawało się Dominikowi, rozwikłać powinna zapowiedziana hucznie biesiada "Pod Wspaniałym Cycem" organizowana przez nieznaną mość zza lasów. Goniec, podle zwyczaju został uraczony kuflem złocistego, niedawno z resztą dostarczonego oraz ciepłym posiłkiem. Już po godzinie podkowy jego klaczy zastukały po przykrytym cienką warstwą bruku.

  Poprawiając konstrukcję ogrodzenia swojego zajazdu myślał o listach do osób, które posłał. Najbardziej ciekawiła go odpowiedź z pewnego miejsca... Miał już do tego nie wracać, starał się nie myśleć, kryć to w głębi swojego umysłu i fantazji, tak przecież rozległej, mrocznej i szalonej. Rzekłbyś wręcz: chorej. Tak przynajmniej to sobie tłumaczył. Idealny wyraz "nie"*3 ponownie załomotał w oczyszczonej głowie. Płot był już niemal gotowy, pachnące jeszcze lasem paliki równo wyznaczały granicę życia i śmierci. Silniejszy podryg wiatru zdmuchnął puch z niewielkiej zaspy. Czarny cylinder, nadgryziony czasem i służbą czuwał przy szlaku. Po chwili czuwał skrzętnie ukryty za kominkiem, pamiątka po rozterce i wędrówce. Symbol zniewolenia i bezsensu oporu.

  Popołudniu zawitał do niego kupiec z Zmajlewa. Twierdził on, że krążył po okolicznych domostwach i rynkach w zwyczajnym poszukiwaniu zarobku. Dotarł ostatecznie do odrodzonej karczmy, która to ponoć stoi na straży świadomości niczym głaz w zagłębieniu groty do serca ziemi. Dominik zaśmiał się. Pomyślał kim tak naprawdę jest w tym głazie blokującym wizje oraz.. dlaczego tam jest. Rozmawiali długo, na różne tematy. Ciepło pomieszczenia sprzed lat wracało, nie było tu już tak ponuro i mrocznie. Uczucia balansowały się, stoicka wiara powracała w swoich podstawach, przejrzystym przecież było, że nijak jej wierzyć zawsze. Odpowiedź wciąż nie nadchodziła, nierealna i wyimaginowana, podobnie jak życie dalej trwała w umyśle Dominika, który zrezygnowany ufał, czuł i pragnął. Nawet jeśli miała nie nastąpić... Rozmawiał więc dalej z kupcem, a potem... już nic nie pamiętał.


* Tak, to Regis
*2 Z pozdrowieniami dla (w kolejności chronologicznej) Kijowskiej, AGH, Wrocławskiej, Centralnej
*3 Demotywatory.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz