środa, 10 marca 2010

Arrivederci!

Nim zaczniesz, przeczytaj wpierw "Buongiorno"
 Mam nadzieję, że nikt, a przynajmniej ja nie będzie musiał spełnić ostatnich słów piosenki... Mimo, że wizja ta jest diablo pociągająca to nie będę tutaj marzył. Chociaż właściwie, to ja ciągle fantazjuje!


 


  Zapach nocy od zawsze napawał mnie tym niesamowitym uczuciem. Ciężko określić dokładnie co czuję, powiew wolności, ale nie tej, którą poczujesz w górach podczas wędrówki czy na pełnym morzu. Tajemniczy strach, ale nie ten kiedy najstraszniejsze czyny otaczają cię zewsząd. Fantastyczna mistyka, ale nie ta, którą napawasz się patrząc na wybrankę serca. Tak! Niewątpliwe noc, jej zew i siła są potężne. Jak potężne? Niebawem przyjdzie się przekonać...

  Lampa blado kreśliła cień na drewnianej ławie. Trzy puste kubki kiwały się niczym na łajbie podczas sztormu. Równe, niezmącone niczym chrapanie Dominika roznosiło się po pomieszczeniu. Wyznaczany liliami gobelin dumnie zdobił ścianę prywatnego pokoju, który już wiele przeszedł. Cylinder Czarnego Jeźdźca, już wyczyszczony, a wciąż cuchnący trupem leżał obok listów i podań. Najważniejsza jednak z zagadek spoczywała na dębinie oświetlona słabym blaskiem. Karczmarz ocknął się niczym dotknięty czarem, jakie to było zaklęcie? Lepiej nie wiedzieć, szkoda jedynie, że nie był to ciepły pocałunek w miejscu czarnej magii. Srebro nowiu w kilku tylko miejscach przebijało len zasłon kreśląc chaotyczne wzory tam gdzie osiągnęło panowanie. Noc była jasna i przejrzysta, najjaśniejsze gwiazdozbiory układały puzzle nieboskłonu w finezyjne kształty. Odległy świerk kołysał się na słabym wietrze w rytm starej pieśni ludowej, a puszczyk robił tam za dyrygenta.
  Blask padł na pomieszczenie. Gobelin zabłysnął tysiącem nieznanych dotąd barw. Zimny ogień, niebieski płomień, mroźny żar! Lodowy płomień buchnął wraz z odsłonięciem okiennic. Lustro zamajaczyło niczym drogi kryształ, postać wyostrzyła się dla lecącego nieopodal kruka. Klucz. Srebrny klucz ze sztyletu, tak głosiło hasło. Ostrze na nowo utkwiło w rozwiniętym zwoju, nie trzeba było wybijać godziny na starym zegarze, czas mógł nie istnieć, wiadomym było zaraz, że pora jest odpowiednia. Krew polała się strugami...
  Zakrzepła, krwawa pieczęć wyznaczała symbol. Korona otoczona kwieciem rozmaitym. Róża i srebrny bez otaczały drogie kamienie na szlachetnym insygnium. Księżyc świecił jasno, a odbicie naostrzonego sztyletu wykończyło zwój w misternym wzorze. Srebro wyraźnie chciało rozbicia pieczęci. Milczenie. Chmura zbliżała się, bractwo niemal rozmyło swoją obecność. Ludzie, nie gaście tego ognia! Niech płonie i daje nadzieję, co z tego, że marną! Gore! Lej dalej, chmura nadchodzi, zbawczy deszcz.
  I wszystko ucichło. I nie z powodu mroku. I nie z wahania czy ze stresu. I nie poniósł winy wiek czy doświadczenie. I nie zawiódł sztylet przekręcony w pieczęć. I nie stała na drodze zagadka. I co z tego, że decyzja zapadła? Przecież to i tak bez sensu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz