czwartek, 28 stycznia 2010

Oaza ciepła

  W pokoju sypialnianym panował nieprzenikniony zaduch. Nic dziwnego, uśmiechnął się Dominik rozciągając ręce, które po chwili natrafiły na bliską osobę. Bliską nie tylko z matematycznego punktu widzenia. Powoli otworzył oczy, a widok wprawił go w jeszcze większą radość i nasunął coraz to bardziej narastającą przyjemność. Pozorny tylko nieład, który panował w pomieszczeniu w niewielkim tylko stopniu oddawał twórczy chaos dnia, a będąc szczerym nocny minionej. Odwrócił więc głowę na bok wtulając policzek w gorącą poduszkę. Większość z was zapewne wiele zna rodzajów przyjemności i szczęścia, tego ciepłego uczucia spadającego z nieba na nasze ciała zaraz po porannym przebudzeniu. Jednak to nie poranek tak rozmarzył Dominika, a jeszcze gorętszy obiekt pożądania spokojnie drzemiący obok. Na twarz wędrowca wstąpił ponownie wspaniały i uroczy wręcz uśmiech jednoznacznie wskazujący na to, że błogi stan może spłynąć na każdego. Do głowy wracały wspomnienia. Mimo, że bardzo rozerwane, jak przystało na perfekcyjne uniesienia miłosne, spójny obraz połączyć można było bez większych problemów. Po prawdzie wizja niepoznanego, tajemniczego i magicznego związania była pociągającą sprawą to jednak ciekawość i pragnienie jasności u osób prawdziwie szczerych jak i głębokich zabrała górę, toteż obrazy tworzyły jednostajny ciąg. A jeśli o ciągu już mowa... Zostawmy to jednak filozofii, która nas rozliczy. A przyznać trzeba, że rozliczać może być z czego, zważywszy na rumieńce i płonące uszy.

  W raju, to jest domu Kukurydzianej panny dni mijały w upojnym nastroju wzajemnego uzupełniania się na wszelkich frontach. Mróz odpuścił, przynajmniej w obrębie domu, słońce świeciło tylko na jeden pagórek w całym świecie, a ptactwo powróciło w środku zimy tylko dla tych dwóch osób. Wino truskawkowe rozpalało charaktery i temperament, ciała pulsowały niczym rozbudzona skroń, szał ogarniał umysły i serca! Gore! Gore! Wołali wokół niewidoczni strażnicy z lodu nie spiesząc na ratunek, a jedynie obserwując z boku piekielną chuć. Ratujcie, rozdzielcie, zostawcie nam! Dodawali słomiani zalotnicy spod grubej warstwy śniegu, skryci w głębokich borach, gdzie mroczna polana w centrum nieprzeniknionej puszczy wyznaczała godziny i daty spotkań mrocznych i demonicznych sił. Demony, a na pewno dwa bardzo młode, jednak czasu nie miały, bowiem szalały pośród rozległych pościeli. Przepełnione ogniskiem niemoralnego pragnienia gasiły swe grzeszne ciała w mrozach rozległych pustkowi, gdzie jeden dom króluje ponad nimi. Kiedy już nagie ciała ostygły demony powracały do swej siedziby, by dalej rozważać próby podbicia świata... Jeśli nie całego to chociaż dwóch serc.

  -"Płacze znów, płacze"- śpiewał trubadur w dworze mieszczącym się nieopodal rozległego lasu. Pan domu, człowiek starszy wiekiem, Mirosław herbu Dwie Kawki odpowiedział... Trubadurowi: -Nie masz racji! Nie przepadnie w ciemnej toni, a ona nie czeka daremnie!- Od lat wielu nikt nie domyślał się o kim mówił szlachcic. Pewnym jednak było, że zaczęło się to od czasu kiedy zagubił się w lesie, a wrócił cały mokry. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby w lesie było jezioro, a jak wiadomo nikt jeziora w puszczy tym nie widział... Tak samo jak nimf wodnych.

  Oblicze Kukurydzianej Panny zwróciło się w stronę Dominika, piękna dziewczyna pulsowała nadal, namacalnie żyła ostatnimi godzinami, podobnie jak i przyszłymi. Na jej twarzy również gościł uśmiech...

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz