piątek, 1 stycznia 2010

Wieczorne zorze

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie podzielę się z Wami żadną melodią ponieważ wiem, że wszelkie bodźce dźwiękowe gotowe są ranić głębiej niż ostre niczym brzytwa noże i sztylety.

Idąc dalej mam zaszczyt dedykować te krótkie słowa wszystkim (jak to powiedział wczoraj przed wyjściem mój czcigodny ojciec) sponiewieranym tłumom. Pragnę aby trawa (czy też kaktusy) rosnące pod śniegiem rosły ciszej. Liczę na to, że ci, którzy śnili o coli i innych napojach, a po przebudzeniu poczuli się oszukani "bo dalej suszy" zaznali ukojenia. Udajcie się więc za żulami pośród krętych i wąskich uliczek: oni znajdą raj na ziemi w postaci otwartego monopolowego. Nie będę tutaj składał życzeń, bowiem każdy przeżył te godziny inaczej. Nie wszyscy z nas spędzili je dokładnie tak jak to sobie zaplanowali. Jeszcze bardziej zawiedli się ci, którzy w marzeniach wysnuli nierealne plany i oddali się im bez granic. 

Jednak nie tylko wy cierpicie na syndrom wczorajszej nocy... W karczmie u Cyca też nie brakowało wrażeń, mimo że niewiele osób je pamięta.


"Żyjemy..." powiedziała tajemnicza nieznajoma, która pojawiła się niczym odległe marzenie pożądania pośród zadymionych ścian Wspaniałego Cyca. Głuche echo przebiegło po zwalonych na deski biesiadników. Niejednego z nich ona sama rozłożyła na łopatki. Rzekło się jednak: "Kto mieczem wojuje od miecza ginie", jak zawsze podobne sentencje sprawdzają się w stu procentach. Tutaj też nie było wyjątku bowiem twarz dziewczyny spadła wprost na dębinę bogatą w wysokoprocentowy płyn. Cisza wydała się być jeszcze cichsza, doskonalsza i niczym nie przerwana. Nie była uciążliwa, nikogo nie zniesmaczała, wręcz przeciwnie, napawała siłą do dalszej egzystencji i propagowania carpe diem... Nawet jeśli wiązałoby się to z odsypianiem zarwanej nocy z 31 Grudnia na 1 Stycznia.

"Ale co to za życie" powiedział w końcu Cyc obserwujący pobojowisko z boku. Rozmyślał nad zeszłą nocą. O wielu wydarzeniach, które sprawiły mu przyjemność i dały powodu do uśmiechu. Takiego prawdziwego, szczerego i przepełnionego wzruszeniem. Dały mu siłę by żyć. Zaczęło się od zaskakującego dotarcia transportu napojów i napojów do Wspaniałego Cyca. Okazało się, że jednak zabawa odbędzie się w najlepsze. Dziwnym trafem goście widzieli już o tym wcześniej i zjawili się jak na żądanie mając dziesiątki wymówek na pytania właściciela oraz zapewnienia, że brak u niego dzisiaj zaplecza. Wszystko jednak zorganizowali na czas, grajkowie byli wspaniałą oprawą dla ucztującego tłumu i bawiących się par... Często przypadkowych, których konsekwencje widoczne były po kilku miesiącach. Klejnotem koronnym było zjawienie się właścicielki pamiętnego szala pośród biesiadników. Z początku co prawda z doskoku, niczym najlepszy szpieg i włamywacz wesoło lawirowała między stołami korzystając z rozkojarzenia gustowała w złocistym piwie i dopiero co podanym miodzie. 

  Noc jednak łączy ludzi tak jak wspaniała zabawa. Zarówno w przenośni jak i dosłownie.

  "Ale jaki on będzie" pomyślał Cyc żegnając pierwszych z tych, którzy się przebudzili i składali życzenia karczmarzowi.  Nie omieszkał odkłonić się ładnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz