niedziela, 24 stycznia 2010

Wypłynąłem na srebrzystego przestrzeń oceanu...

  Można nie dawać wiary bajaniom starych dziadów gdzieś pośród pustkowi kiedy na głowę im rzucają się wiek, choroba i wiek. Można nie przejmować się porywistymi młodzikami pędzącymi przez trakty w poszukiwaniu przygody, opowieści i paru groszy. Można w końcu puścić mimo uszu spisane w różnych dziełach, zarówno tych sławnych i rzetelnych pisarzy jak i szerokiego grona raczej nie wybitnych, historie niecodzienne, a chciałoby się powiedzieć fantastyczne. Jest jednak coś, co bardzo ciężko nam będzie przezwyciężyć... Pytacie co to takiego? Odpowiem szczerze: my sami! 

  Opuściwszy ruiny kościoła, przegoniwszy wiszącego na karku niczym zły omen Kupidyna, Dominik powlókł się dalej szlakiem w nieznanym kierunku. Nie, błąd popełniam, kierunek był, ale o innej nazwie, która brzmiała: jak najdalej od karczmy. Tak więc maszerował wędrowiec raźno, wyraźnie spokojniej niż dni temu kilka. Aura uspokoiła się, nie dawała szalonych śladów obecności. Mróz po prawdzie trzymał, ale nie doskwierał więc od czasu kiedy śnieg i wicher ustały marsz był niemal przyjemnością. Pokryte białą warstwą zimy drzewa pochylały w skromnym geście swe korony nad szlak częściowo stając na drodze poświacie księżyca pędzącej ku powierzchni. 

  Marsz trwał na dobre, okolica nie wiele zmieniała się z godziny na godzinę, ale jasnym było, że las rzednie, a wołanie z głębi puszczy coraz to cichnie i jakby ustaje. Po wielu, wielu krokach niemal ucichło na stałe i opuściło wędrowca na dobre, ale... czy na pewno?

  Otwarte przestrzenie powitał z olbrzymią radością i zadowoleniem. Niskie pagórki, wszystko wokół pokryte grubą warstwą szklącego się w świetle księżyca śniegu, słaby wietrzyk podrywający drobiny śniegu do lotu niczym magik władający siłami nie z tej ziemi, wszystko to oczarowało Cyca, który stał jak wryty na granicy mrocznej i dziwnie nieprzyjemnej w tej chwili puszczy. Decyzja padła tak szybko jak i krok przed siebie. I tak oto zakończył się kolejny etap tej długiej wędrówki obfitującej w zdradę, mimo że ciężko ją dostrzec, zew natury, umysłu i serca, choć nie wiemy tak naprawdę, którego posłuchał Dominik, wypędzenie diabła i szczęścia z życia oraz skrywane na dnie serca marzenie. To wszystko było za nim... Tak więc, co było przed nim? Ha! Oto jest pytanie, ale jedno jest pewne: majaczący w oddali i słabo rozświetlony przysadzisty budynek musiał pokazać co też może spotkać człowieka na takim odludziu... A może, nie to nie możliwe, przecież kraina elfów nie istnieje nigdzie indziej poza bajkami. Nie istnieje? Kim więc jest Pani Jeziora...

  I tutaj specjalnie pytajnika brak...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz