wtorek, 5 stycznia 2010

Oblicze łzy


-Ale popatrzcie na to z innej, hic, strony-powiedział głosem jednoznacznie informującym o swoim stanie Cyc. Wypowiedź swą przerwał głębokim łykiem którejś już z rzędu pinty piwa. Kto by przecież liczył kufle kiedy biesiada w najlepsze. Na placu boju pozostało już co prawda niewielu dzielnych rycerzy prostokątnej ławy i szklanej, acz pustej, zastawy z butelek i kufli. Dziwnym jednak trafem owe naczynia wypełnione po brzeg boskim nektarem co rusz spływały na stoły i cieszyły ucztujących. Spotkania takie, mimo że po niedługiej rozłące, zawsze bywają wylewne... Zarówno dosłownie jak i metaforycznie. Byłbym jednak nieszczery pisząc iż dużo z wychwalanych w pieśniach, hymnach, a nawet wierszach napojów zaszczyciło wysłużoną podłogę, dlategoż pominę więc upadek kilku z tych, którzy przybyli kilka godzin i baryłek piwa później. Byli wśród nich: Szary Karp, zamorski Easy, Baca herbu Antałek Wina, tajemniczy Zuch oraz ekstrawagancka dama o germańskim nazwisku natomiast z imienia Magda. Mimo, że zmożeni snem twardo siedzieli pośród biesiadników nie robiąc wielkiej szkody ani bardowi, ani pląsającym wszędzie parom. Niewielka ich część postanowiła nawet ponownie nawiązać walkę z płynnym przeciwnikiem. Tego jednak opisywać nie będę.

  Pomimo rozbestwienia mogącego śmiało stawać na ubitej ziemi z aurą zimową zbierającą straszliwe żniwo pośród fauny i flory tego odludzia sala nagle zamarła widząc jednego wielkich herosów tej batalii stojącego. Zarzucił ów potomek Achillesa swą legendarną wręcz czupryną. Kiedy włos jego wzleciał  ponad horyzonty, mijając czapy futrzane, kufle wzniesione i nawet dziewki wesoło podrygujące w rytm muzyki ciągle wyciszanej przez barda w celu nadania tej chwili jeszcze większego patosu. Blade światło przemknęło przez twarz kaznodzieja kiedy ów uniósł ręce ponad głowy zebranych. Nie spodziewałbyś się tak czystej i klarownej mowy jaką zaskoczył nas Mieszko. Rzekłbyś mróz przestał aż tak syczeć i skwierczeć po okiennicach, a księżyc wygrał nierówną walkę z chmurami. Kominek natomiast nie chcąc być gorszym buchnął takim płomieniem i rzucił falę gorąca przez salę, że lokalny majstersztyk od piwa balujący sam mimo oczekiwania na mowę obalił się na podłogę i nie wstał już przez długie godziny. Oczy mówcy natomiast zapłonęły ogniem z paleniska w ten przyjemny, pełny wigoru i przyjaźni sposób. Ów przemówił: -W kolejnym mym oświadczeniu postanowiłem nie być samolubny i napomnieć parę słów historii z udziałem druha mego do kieliszka i do kufla i do każdego innego naczynia z którego można swobodnie spożywać czcigodne trunki. Z którym mogę równie dobrze pogadać o wczorajszym upojnym zdarzeniu we młynie w pobliskiej wsi jak i o tematach transcendentnych.  Wiele przygód doświadczyłem z nim, albowiem chwat do chlania z niego nieprzeciętny. Wiele substancji wyskokowych jest wstanie spożyć nim przyozdobi poranną rosę mozaiką alkoholi klnąc przy tym sowicie.

Tłumy natomiast wstrzymawszy oddech wypuściły go z ulgą widząc, że aura Wspaniałego Cyca jeszcze bardziej zawęża przyjaźnie i trwa na przekór czasom i ludziom wbrew. Znów sala pękała w szwach od pobudzonych biesiadników, od rytmicznie spadających na deski stóp w lokalnym tańcu i od kolejnych to ciał odpadających od stołów. Tych skrzętnie odstawiano w bezpieczne od zagrożeń wszelkiego rodzaju rogi. Zabawa trwała w najlepsze. Szło tak pięknie, że nikt nie dostrzegł zmartwienia jakie targało jedną z obecnych we Wspaniałym Cycu. Nikt nie przejął się dziewczęcą łzą spływającą wartko niczym strumień jaki górski i lodowaty. Żaden z ucztujących nie oddał swego uczucia tej potrzebującej osóbce...

Czy rzeczywiście żaden?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz