wtorek, 26 stycznia 2010

Fairyland

  Magiczna kraina zdawała się nie mieć końca. Skąpana w jasno świecącym słońcu okolica skrzyła się tysiącami bajecznych kolorów rzucając wokół drażniące, ale i napawające fantazją refleksy. Śnieg nie ziębił i nie dokuczał, a jedynie cichutko skrzypiał pod butami, trakt wydawał się mało uczęszczany, ale jednak pomimo mroźnej pory: był i to się liczyło. Pokryte niezliczonymi ilościami sopli okoliczne, rosnąco pojedynczo drzewa wyglądały jak te z wiekowych rycin kreślone z mistrzowską precyzją gdzieś głęboko pośród murów klasztorów w odległych krainach. Ustalony w nocy cel wędrówki ślimaczym tempem stawał się coraz bardziej materialny i rzeczywisty, coraz mniej odległy i coraz mniej zachęcający. Trzeba ci bowiem wiedzieć, że noc potrafi wzmagać w człowieku potworne myśli i pragnienia. Jest w stanie, szczególnie wycieńczonego drogą wędrowca, przeciągnąć na swoją stronę cienia i załamania. Każda natomiast ostoja normalności jest na siłach wyglądać w oczach skazańca na Bramę Piotrową, a przynajmniej na niedrogi zamtuz. Łatwo więc wywnioskować, że i tym razem tak było.

  Dom stojący na pagórku przykrywała czapa śnieżna nie bagatelnej grubości. Prawdę powiedziawszy nie wiele brakowało zwałom śniegu by połączyć dach z podłożem. Wejście główne do mieszkania, w miarę odśnieżone dawało nadzieję na to, że pustelnia jest zamieszkana. Zdradzały to również ślady wiodące w dół od drzwi. Po niedługiej, acz twórczej chwili zastanowienia Dominik postanowił pchnąć sosnowe drzwi. Wedle jego przewidywań wnętrze nie odbiegało od przyjętych standardów domów. Jednolite, a mimo to przytulne i ciepłe ściany wyglądały na bardzo świeże i aż zatrzymywały na sobie wzrok. Gdzieniegdzie przyozdobione barwną tkaniną czy rzeźbioną w drewnie statuą tworzyły pigułkę klimatu jaki emitowały podobne temu domostwa. W kącie stał dębowy stół niewielkich rozmiarów ogrodzony parą krzeseł z tego samego materiału. Śnieżnobiały, a porównać nie było trudno obrus zlewał się z bielą zza okna, które przepuszczało promienie słoneczne do środka. Nieopodal prosty piec spokojnie sapał grzejąc wnętrze. Pozostałych pomieszczeń Dominikowi nie dane było spenetrować jak i pobliskich szafek, kilku półek oraz podejrzanie, ale i zachęcająco wyglądającego gąsiorka przykrytego płachtą bordowego materiału. Nim doszło do konfrontacji, na nieszczęście karczmarza, który mając zły zwyczaj penetracji garów i tym razem nie powstrzymał swoich zapędów. Jedno było jednak pewne: krupnik wesoło bulgoczący na piecu był wspaniały... O wiele wspanialsze miały być jednak zbliżające się dni, mimo że sytuacja zapowiadała całkowicie inaczej.

  Drzwi zaskrzypiały po raz wtóry, młoda przedstawicielka płci pięknej powoli wkroczyła do swojego domu mieszczącego się na niewysokim pagórku zewsząd otoczonym pustkowiem bardzo skąpo odzianym w drzewa. Monotonię dnia codziennego przerwał widok jaki zastała w swoim domu... Nieznany mężczyzna, widać, że zmęczony drogą, w najlepsze stał w pobliżu pieca i z łyżką w ręku spoglądał z pożądaniem na zupę. 

  -Całkowicie mnie zaskoczyła- powiedział Dominik, wiekowy już karczmarz oberży "Pod Wspaniałym Cycem" opowiadający zebranym epizod ze swojej wędrówce. -Ech, wspaniała była, zauroczyła mnie kiedy pierwszy raz nań spojrzałem... Tym niemniej wyglądałem głupio z łyżką w ręku wyjadając pierwszorzędny krupnik z gara. Nic nie zapowiadało przyszłych wydarzeń-

  Stali patrząc sobie w oczy dłuższą chwilę, obydwoje nie wiedząc co powiedzieć i jak zareagować. Milczenie przerwał Dominik poczuwając się do obowiązku wyjaśnień. -Ładny dzień dzisiaj mamy, mroźny troszkę, ale ładny- rozpoczął rozmowę z Kukurydzianą Panną...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz