poniedziałek, 4 stycznia 2010

Kojot nie miał tak źle...


-Nareszcie- powiedział Cyc kiedy w mroku tej nocy ujrzał swoją karczmę malowniczo umiejscowioną na niewielkim wzgórzu. Wyglądała imponująco na tle otaczających ją bezkresnych i wiecznie pełnych oraz żywych lasów iglastych, których mieszkańcy akompaniowali księżycowi wiszącemu nad Wspaniałym Cycem. Bezgwiezdne, zasnute chmurami niebo zaczynało z coraz to większym powodzeniem tłumić blady blask księżyca by pogrążyć cały świat w nieprzebytej ciemności, a szwendającym się po traktach biedakom zgasić światełko w tunelu... Odebrać ostatnią nadzieję na radość dnia dzisiejszego. Puchacz przefrunął nad głową Cyca, którego koń z wolna kłusował pod górę. Karczmarz miał mieszane uczucia. Z jednej strony chciał jak najszybciej zasiąść za stołem wraz z niedawno przybyłymi znajomymi, których poznał zaledwie kilka miesięcy temu. Nie miał w tej chwili wyższych ambicji jak pełny kufel schłodzonego piwa i szczera pogawędka przy kominku. Aura iście dopisywała takim wieczorom bowiem skryta pod śniegiem ziemia aż napawała świeżością, a płuca, pomimo niejednokrotnego kłucia aż wyrywały się z piersi. Skute lodem jeziora i rzeki majestatycznie przyjmowały swą dolę i nieunikniony los biernie spoglądając na okolicę... Drugą jednak stroną myśli samotnego jeźdźca była pozytywna strona dnia dzisiejszego. Pomijając atakujące zewsząd przeciwności, rzekłbyś fatum oraz najczarniejsze scenariusze kilka momentów podnosiło stale na duchu i dawało oparcie, bo ponad wszelką wątpliwość grube mury były zbyt zimne i puste aby udźwignąć takie brzemię. Momenty te były ściśle związane z twarzami osób, które dane było Cycowi spotkać. Promieniste wyrazy, radosne i witalne spojrzenia. Otwarte umysły i dusze... Podobnie jak ramiona, a ciepłe niczym pierś. Tak niezawodnie te miłe chwile poprawiły wiecznemu wędrowcy, wyrzutkowi i marginesowi samopoczucie. Nawet jeśli... Tutaj już Cyc wolał nie myśleć.

  Westchnął przymykając powieki i pchnął dębinę. Nie wymagało to notabene siły, bo pamiętna noc doświadczyła drzwi na tyle mocno by umówić je na randkę z fachowcem. Pomieszczenie powitało tak jak zwykło witać gości. Podmuch nieuciążliwego ciepła aż zapraszał do środka. Płaszcz sam opadał z ramion wprost w ręce jeden z pomocniczek... Nietaktem byłoby nie napomnieć, że pomocniczki też zapraszały, a z ręką na sercu powiem, że nie jedynie do środka karczmy, bo uchylały również rąbka tajemnicy wszech czasów i odwiecznej tajemnicy zwanej przez innych kobiecością.

-Długo kazałeś na siebie czekać!-powiedział Mieszko podając dłoń karczmarzowi, a w drugą wciskając kufel.  Za stołem poza wiecznie odprężonym, a zarazem gotowym na wszystko rozpoznawanym po swojej fryzurze Mieszkiem siedział również Dawid zwany familiarnie Niedźwiedziem, Andrzej o przydomku Rumcajs, Paweł z kresów o posturze gada czy smoka jakiego oraz zawsze szanowany i wspominany z uśmiechem na ustach, a łzą na policzku Hubert XIII.

-Zatrzymała... znaczy zatrzymało mnie coś ważnego- drobna "pomyłka" słowna spowodowała taki sam efekt jak podobne jej wyrazy. Uszczypliwe pytania i koleżeńskie uśmiechy połączone z humorystycznymi dygresjami przeładowanymi męskimi poglądami i jednoznacznymi aluzjami rozległy się ponad stołem zagłuszając tłumaczenia karczmarza. Nieświadomego swego losu i nadchodzących godzin Cyca spotkać miała również tego chwila wzniosłą i na pewno ciekawa...

-Ale tu bajzel-powiedziała podnosząc zwiewny szal z oparcia krzesła, a włosy jej zafalowały ponownie na wietrze hulającym po pomieszczeniu. Zbliżyła się prędko do okna stąpając lekko. Zmrużyła oczy i pochyliła głowę opierając ręce na parapecie. Obejrzała się ponownie prze ramię upewniając się czy na pewno nikogo nie ma w pokoju Cyca... "Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie" pomyślała w końcu. Miała przecież inne zmartwienie: wychodzić czy nie wychodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz