sobota, 16 stycznia 2010

To jawa, a może to jeszcze sen?

Polecam, jak z resztą zawsze, czytać przy akompaniamencie wstawionego utworu.

  Koń chrapał ciężko przesadzając śnieżną, smaganą potwornym wichrem zaspę zajmującą smutną pozycję na brzegu zasypanej białym puchem drogi. Księżniczka pełnym gracji ruchem poderwała klacz do skoku, nie lada niebezpiecznego na oblodzonym trakcie. Szlachetna ta panna jednak lubiła ryzyko i niecodzienną dawkę adrenaliny. Reszta drużyny nie pokusiła się jednak o podobne wyczyny tak więc przegalopowała na karych ogierach przez mroczny las zostawiając za sobą jednak dudniące na przemian z hulającym wiatrem rytmiczne acz wytłumione stukanie kopyt o podłoże. I byłoby ta scena, gdyby nie jedno nienaturalne zjawisko...

  Dominik pędził lasem. Ciepły, letni wiatr dawało o sobie znać hipnotyzując szumem targanych w tańcu liści pośród koron wysokich drzew. Niższe partie roślinności również nie pozostawały bez uwagi silnie policzkując i kalecząc twarz karczmarza pędzącego na złamanie karku po śliskich kamieniach, a stromych zboczach. Cyc przesadził zwaloną brzozę. Wiekową jak dało się wnioskować po bogatym asortymencie grzybów, mchów i porostów opiewających wątpliwej wytrzymałości korę. Pokusiłbym się nawet o określenie pokroju: przeczesując grzyby, mchy i porosty można natknąć się na korę, chyba brzozową. Tak czy inaczej próchniejące drzewo było już daleko w tyle za Dominikiem sunącym przez niewielkich rozmiarów wąwóz, którego centrum był ruchliwy i wartko płynący potok. Potok ten, a mało kto wie o takich rzeczach, dzieli las ten na dwie części. Część drzew mieszanych oraz zdominowanych przez drzewa iglaste. Jeśli natomiast o powierzchnię chodzi to tutaj mamy doczynienia z niezwykłym figlem natury, bowiem las ten dzielony jest dokładnie na połowę. Mus jednak przerwać tak dokładne rozważania ponieważ karczmarz w zaledwie jednym susie przesadził strumień i znalazł się w połowie iglastej. Szybkim ruchem ręki strącił pajęczynę osiadającą na nosie i cisnął w bok. Zachwiał się na pniu ponieważ ten zamiast dać oparcie rozpędzonej nocy rozpadł się ze starości.  Nikt nawet nie wiedział w jaki sposób Cyc opadł na plecy i z wybitną prędkością pomknął w dół pobliskiego jaru. Na jego szczęście zbocze było nagie, wolne od gęstej jak do tej pory puszczy. W końcu wylądował pośród zawilgłych paproci i trzcin. Powoli podniósł się i otrzepał oraz obejrzał trasę, po której dane mu było lecieć na dno doliny. Dno, dnem się jednak nie okazało o czym zaraz dane będzie się przekonać. Tutaj, bowiem nastąpiła rzecz niespotykana... Tak, omam słuchowy, omamem nie był, a wybujania fantazja okazała się najbardziej materialną rzeczywistością. Pewnym jest, że głos kobiecy wołający Dominika do siebie był prawdziwy. Tak niebywale prawdziwy jak tajemnicze jezioro, które pokazało się karczmarzowi odsłaniającemu w zaciekawieniu silne i zielone trzciny obiegające idealnie okrągłe miejsce. Natura zdawała się wyciszać, wiatr postanowił ustać, ptaki zamilkły pośród swoich gniazd i dziupli, a liście i rośliny mniej szeleścić pod stopami zagubionego wewnętrznie i zewnętrznie wędrowca. Idealnym, poza okręgiem okazał się również widok jaki dany było podziwiać Cycowi, na środku jeziora znajdowała się wysepka. Majestatyczna i unikalna, stojąca dzielnie pośród krystalicznie czystej i stoicko spokojnej tafli jeziora. Nie sama wysepka była jednak obiektem podziwu lecz Ta, która wzywała Dominika do siebie. Istota, której głos w stanie był powalić na kolana i porwać w głąb siebie każdego kogo tylko nimfa, bo inaczej nazwać się tej postaci anielskiej nie da, sobie wybrała. Uosobienie marzeń i pragnień spojrzało niewinnie odwracając swe oblicze w stronę Cyca, który jak do tej pory starał się trzymać fason i zachowywać powagę tak w tej chwili odpłynął całkowicie i stał się bezbronny oraz posłuszny... Oddany do granic. 

  Godna pędzla mistrza sylwetka nagiej kobiety była wręcz nie do opisania. Nie ma bowiem na świecie rzeczy ni astralnego bytu mogącego stawać w parze z widokiem tak bajecznym i malowniczym. Jest poza zasięgiem każdego człowieka przywołanie do siebie wizji i harmonii tak wielkiej aby dać obraz tego, co dane było Dominikowi oglądać. Trzeba wpierw wejrzeć w głąb siebie i po wielogodzinnych rozważaniach stwierdzić co jest kwintesencją piękna dla nas samych... I wtedy wyobrazić sobie co karczmarz ujrzał pośród wód jeziora.

  -Jestem na wezwanie-powiedział chwiejnym i niepewnym głosem, starając się zebrać myśli onieśmielony i rozbity. 

  -Jesteś, na wezwanie, nie przeczę, ale czy gotów jesteś zapaść w głąb mej toni i oddać się sprawie po wieki? Czy masz w sobie tyle odwagi by swą duszę i swe ciało ofiarować przeklętej istocie? Będziesz w takiej mierze odważny i wierny, że na powodzenie i czas żalu, na strach i radość, na bliskość i rozłąkę pozostaniesz przy mnie walcząc ze strasznym losem? Dasz mi siebie w zamian za pogardę i zapomnienie?-zapytała swym delikatnym, ulotnym i urzekającym głosem Pani Jeziora. Dominik zatrzymał swe myśli. Odrzucił rozważanie nad odpowiedzią. Chciał jedynie przypomnieć sobie skąd zna ten głos. Gdzie już wcześniej zadurzył się w pięknie i mistyce kobiecego ciała? Poznać ponownie imię tej, która intryguje go od dawien dawna... Wiedział, że kiedyś w dawnych latach spotkał swoją wizję ze snów. Nie wiedział jednak czy ona zgadzała się na postać sennego marzenia.

  -Tak więc odejdź! Wrócisz do mnie jednak ponownie! Bądź wtedy gotów. Spiesz się!- melodycznie zadźwięczała nieziemsko piękna istota. Dało się wyrwać nutkę szyderstwa z jej słów.

 Zaspa śnieżna poruszyła się. Jasny księżyc niebywale opiewał okolicę. Ułożone we fantastycznych pozach nawały śniegu przywoływały na myśl spienione morze. Twórczyni ich, niebywała zamieć, ucichła tonąc głęboko wśród nocy. Zaspa przeistoczyła się w lodowe monstrum, skamlące z zimna i wyczerpania. Monstrum natomiast przeistoczyło się w Cyca. Wyrwany ze oków śmierci, mamiącej go swym zabójczym snem majaczył coś o zaklętym Jeziorze. Kto by jednak wiarę dawał przemarzniętym włóczęgom bez perspektyw na życie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz