środa, 19 maja 2010

Upodobania... nie tylko tytoniowe



  Kiedy deszcz zraszał rozgrzaną twarz Dominika biegnącego po trakcie wprost do karczmy ten nie zważał na wszechobecne kałuże czy przeszkody.
  Kiedy pot wstępował na czoło, ręce opadały ze zmęczenia, a zegar wybijał północną porę, Dominik podający do stołów nie wahał i nie wzbraniał od pracy, nie wyręczał się pomocnikami,
  Kiedy po wykonanych zadaniach zbliżało się popołudnie, bezchmurne niebo wytyczyło szlak karczmarz postawił ostatnie dwa kufle na ławie i zasiadł za nią i wypił zdrowie, nie miał złudzeń.
  Kiedy nadszedł 12, a później 8 również nie zabrakło Dominikowi myśli, pamięci czy wspomnienia. I tym więc razem opory czy problemy zniknęły w szarudze dnia codziennego.
  Kiedy list nadchodził zraszany łzą i westchnieniem brak było zastanowienia czy rozrachunku. Po chwili goniec już pędził z odpowiedzią... I dane mu było jeszcze wielokrotnie przebyć daleką drogę.
  Kiedy w końcu pamiętna gorzka czerwień zrosiła usta...
-Rzekłbym był to poranek biegnący szybko ku południowej porze...-

-Która to godzina chłopcze? Powiedz, bo niedowidzę...- zapytał starszy mężczyzna w prostym stroju siedzący w karczmie. Zabawne, karczmarz doskonale wiedział, że dziadyga zna porę. Po co więc pytanie?
-Południe- odrzekł po chwili. Zapewne jedynie w myślach, bo bardzo cicho. Komiczne już wręcz, kiedy spojrzał w miejsce gdzie przed chwilą była dobrotliwa twarz człowieka zmęczonego życiem ujrzał pusty kufel po... małym piwie.

  Kiedy brak było słów zapisanych, spojrzeń niezarejestrowanych i ruchów nieobjętych konwencjami zapanowało uczucie ignorancji.
  Kiedy noc nadciągnęła sromotna, spojrzał Dominik poprzez dym fajkowego ziela przez okno i odmówił cichą modlitwę.

-Spóźniłem się?- wpadł niczym wystrzelony z procy mężczyzna odziany na czarno do karczmy. Ściągnął wymyślny płaszcz i prędko powiesił na haku sosnowego wieszaka. Roztarł ręce i zbliżył je po chwili do kominka, na dworze było diablo zimno jak na maj.
-Tylko kilka minut, zegar niedawno wybił 12, a słoneczko poprzez chmury widocznie zaczyna opadać- odrzekł najsyciej zastawiony stół oblężony przez najdostojniejszych (choć jedynie z pozoru, bo ochlajmordy niesamowite z nich) gości.

  Kiedy zabraknie słów i czasów
  Kiedy monarchowie skłonią się nisko
  Kiedy będą dorośli miast bobasów
  Kiedy opowiesz już wszystko
  Kiedy mosty zostaną zerwane
  Kiedy poznasz czystości smak
  Kiedy sekrety zostaną ukazane
  Kiedy dostaniesz godziny znak
  Kiedy w końcu brak nocy docenisz
  Kiedy nareszcie wilk zawyje
  Wtedy nieużyteczne rośliny wyplenisz
  Wtedy nadstawisz gładko szyję...

-Ach, już wieczór- oznajmiła ława. Jak się okazało to wspomniany przybysz w czerni wyczołgiwał się spod niej i przekazał cenną informację, która jasna dla pozostałych obecnych nie była oczywista dla pijących. Jednak prawdziwa niesamowicie zmusiła do przygotowania się do drogi.
-Minęło popołudnie, mija wieczór...- wyartykułował z niemałym trudem inny, już nawet przepasany jak trzeba.
-Żyjcie waszmościowie!- krzyknął będąc już na osiodłanym koniu. Szybko więc jego kasztanowy ogier pogalopował traktem roznosząc narzut burzy i ulewy po przydrożnych zagłębieniach i polankach. Dostało się rosnącej nieopodal brzozie, a i zając zabłąkany nad traktem otrzymał razy z kałuży. Mężczyzna pędził niczym ten... Jak mu tam było? Mówił o nim karczmarz kiedy wyjeżdżali...

-A ja będę jak cień, nie mam chyba nic innego...- powiedział Dominik w ślad za ostatnim gościem opuszczającym "Wspaniałego Cyca". Jednak adresatem nie był ten czy inny bywalec. Jedynie kremowo-zielony szal, który wypłynął jakoś przed zmrokiem. Bo warto dodać, że słońce wędrowało cały czas po niebie i ślad swój zostawiło na ziemi wokół suchego pnia gdzieś głęboko w lesie, nieopodal jeziora. 
   
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz