niedziela, 16 maja 2010

Slaanesh

Jak już to zwykle bywa, chorał poniższy jest puentą całego tekstu jednak i tym razem odważę się na kilka słów.



  Popołudnie dawało o sobie znać zmęczeniem i mętnym powietrzem. Atmosfera ostatnich godzin swobody dobijała serca i umysły zebranych, szczególnie, że było ich wielu ze względu na potworną ulewę na zewnątrz. Równie mętne co powietrze niebo przywodziło na myśl raczej późno jesienną noc mroku i zjaw niż zbliżających się dni do rozkwitu, do pięknego święta Lammas. Kolejne i kolejne krople atakowały z podobną jak wieki temu zawziętością i coraz bardziej zmuszały do szukania ucieczki od zadumy i czarnych myśli do czarnych kufli i zadymionych pokoi. Witane do tej pory z wielką emfazą, mimo że podbudowaną silnym argumentem przybycia nowych wędrowców pełnych wieści, legend i historii tego demonicznego popołudnia teraz jedynie były pełne krytyki i lekceważenia, zarówno nowych jak i starych przyjaciół. Pełne już stoły i osobne pomieszczenia z radością witały balastujące, chłodne powietrze gór ponad miły żar kominka buchającego tańcem. Jeśli już o tańcu mowa, to nikt nie zasilił parkietu, bo ani na to miejsca, a szczególnie chęci nie było, tak więc jedynie wędrowny bard pobrzękiwał w tle smutną melodię, dostał zań kawałek mięsa i kubek cienkusza... Zapowiadała się niniejszym mroczna noc, pełna westchnień, kropli deszczu na okiennicach i podmokłej okolicy. Wizja słonecznego poranka, orzeźwiającego powietrza została w niewielu umysłach. Na piętrze nie było jej jednak wcale mało, bo w akompaniamencie wertowanych ksiąg tworzyła idealny wręcz obraz myśliciela wspaniałego. Obłuda? Nie... prędzej ignorancja, i to całkowicie niepotrzebna. A przynajmniej tak określał i tłumaczył siebie karczmarz.
  Pukanie do drzwi. Puste echo odezwało się po pokoju. Gobelin zaszemrał starą melodię i zabłyszczał w wątpliwym świetle rzucanym przez wysłużoną świecę. Dębina po chwili spokojnie zetknęła się ze ścianą, ta odezwała się skrzypnięciem i poruszyła portrety budząc lokatorów. Dominik odwrócił się w kierunku wejścia, mrok padł na jego twarz, bo pomieszczenie było ciemne niemal całkowicie, wolne od niepotrzebnych refleksów. Poza tym jednym, jedynym, który królował nad księgą.
-Herbatę przyniosłem- odezwał się głosik cichy, wyraźnie zmęczony i zrezygnowany
-Połóż proszę...- odrzekł karczmarz wskazując miejsce na niewielkim stoliczku okraszonym bordowym obrusem
-i nie wpuszczaj nikogo-dodał widząc chęć zabrania głosu przez pomocnika -nie chcę dzisiaj gości
Chłopak skinął na znak, że rozumie i zamknął powoli drzwi, nie chciał przeszkadzać.
  Dominik skończył filiżankę herbaty nad otwartymi stronicami jednak pochłonięty myślami i marzeniami. Wędrował właśnie gdzieś po słonecznej, letniej łące na granicy lasu zielonego i błękitu nieba. Balastował między snem, a jawą oraz tym dziwnym i niespotykanym uczuciem magii. Nie znał jego źródła, jednak czuł w głębi siebie, że powinien rzucić się między drzewa i gładko smagane wiatrem oraz deszczem od wieków całych głazy, by dotrzeć tam gdzie mógłby odczynić urok Leśnego Licha, nie zaś przyjąć nagrodę Waltera Scotta...
   Pukanie do drzwi. Puste echo odezwało się po pokoju. Gobelin zaszemrał starszą jescze melodię i zabłyszczał w wątpliwym świetle rzucanym przez kończącą swój żywot świecę. Dębina po chwili spokojnie zetknęła się ze ścianą, ta odezwała się skrzypnięciem i poruszyła portrety wskazując po raz kolejny przedstawienie lokatorom. Dominik odwrócił się w kierunku wejścia, mrok padł na jego twarz, bo pomieszczenie było ciemne niemal całkowicie, wolne od jakże potrzebnych refleksów. Jeden tylko z nich królował nad księgą, a tego było już bardzo mało.
-Herbatę przyniosłem- melodyjnie obiegł pomieszczenie głos, który w głębi siebie był najczystszym metalem jaki kiedykolwiek krążył po świecie. Świecie Dominika.
-Połóż proszę...- odrzekł karczmarz podnosząc głowę jakby chciał wskazać sufit jednak to nie o sklepienie chodziło i o dębinę układającą się we finezyjne wzory. Był w tym jednak gest i wspomnienie*.
- I nie wpuszczaj, nikogo - dodał z trudem krztusząc słowa kiedy zauważył energię w ruchach gościa. Po chwili esencja spotkała gardło karczmarza i dała się poznać jedynie z zewnątrz.
- Czy ty naprawdę myślisz, że oni wzlecą z czeluści do nieba? Wierzysz, że wiatr powieje i zabrzmi błyskawicą przepotężną? Marzy ci się sztandar w lewej ręce, prawica z okraszona szablą i wiwatujący tłum za plecami podczas defilady po zakończonym Ragnaröku?- zapytał z pogardą ten głos wewnętrzny. Nawet sam Dominik nie wiedział czy to gość czy już jego podświadomość. Odpowiedział jednak gardłowo, werbalnie. Otwarcie:
- Nie panie stwórco, ja jedynie chciałbym aby spojrzenie padło w oczy... Nie zaś na oczy. -
- Zaiste chędogo- stwierdził ze śmiechem w głosie przybysz wyraźnie rozbawiony żywą reakcją karczmarza.
  Długo jeszcze rozmawiali, o wiele, wiele przyjaźniej, a wręcz bezgranicznie. Dowiedzieli się o sobie najróżniejszych rzeczy, nie wybaczyli ani jednego błędu dotychczasowego i zgłębili temat podróży po śmierci. Zostali znajomymi, bez tajemnic czy niepewnych słów.
  Dominik dowiedział się ostatecznie o kruchości i lekkości. Poznał skrywaną prawdę, kilka tajemnic oraz prawd życiowych. PRZEMYŚLAŁ i posiadł myśli jakich nie spodziewał się wiekami całymi mimo pewności o ich bliskości czy popularności w maskaradzie codzienności. Ostatecznie dowiedział się, że imię przybysza brzmi Slaanesh, Książe Pożądania, do tej pory znany jedynie pod symbolem Plugawiciela Zmysłów, co wpierw nie zasługiwało nawet na pozdrowienie Nove, które i tak uzyskał. Jego brat miesiąca... -również-

*Jeden z pierwszych wpisów, okraszony Leonardem Cohenem i "So Long Marianne" (Środa, 30 Grudnia 2009)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz