sobota, 19 czerwca 2010

Opium



  Ostatnie krople deszczu spłynęły po okiennicy gonione przez wiatr. Poza ścianami przybytku karczmy rozlegały się podmoknięte łąki przechodzące w zagajniki i ostatecznie w las. Teraz, pogrążone w kałużach, podmoknięte, błyszczały po ulewie skąpane w świetle bijącym z przejaśniającego się nieba. Znów powiało, drzewa poruszyły się w rytm tej symfonii gubiąc nadmiar wody z liści. Świeże powietrze wypełniło zmęczony długą ciszą pokój, Dominik otworzył kolejne okno. Wir pomknął między szafami, portretami i meblami stojącymi w nieładzie, a główny jego nurt skupił się na postaci karczmarza. Ten, pewnie stąpając, ruszył do drzwi samotnych, niczym on sam, w tym pokoju. Na szczęście dla drzwi, były one tylko drzwiami.
  Cyc wrócił do siebie późnym popołudniem, jeśli "do siebie" potraktujemy jako jedyne stan materialny i lokację w świecie tak fizycznym, że obrzydliwie obliczalnym. Sprawy toczyły się swoim normalnym tokiem, tak jak lubią się toczyć i egzystować w tej bryle matematycznej. Ptak niesiony szaleńczym pędem przeciął przestworza wysoko nad "Wspaniałym Cycem", lot swój kierował do gniazda oddalonego wiele mil od swojego łowiska. Dominik obserwując od dłużej chwili okolicę zauważył szaleńca, znał go dobrze... -Wydoroślał- stwierdził śledząc wzrokiem ptaka -Pewnie zakochał się na zabój, to zawsze pomaga...- zakończył myśl podnosząc ramiona z parapetu skropionego zagubionymi strugami wody. Przypominał sobie, gdzie usłyszał tą frazę.
  Siedzenie w wysłużonym fotelu, pociąganie rytmicznie z fajki i słuchanie niesionego jakby z oddali przyjemnego szumu karczmy, nic więcej nie potrzeba, jak mawiał Dominik po wielu latach żywota. Teraz, kiedy robił dokładnie to samo szukał swojego szczęścia w chwili i kiedy już prawie je odnajdował to zaskakująco uciekało. Los jednak nie opuścił mu tym razem swoich rąk czy rąbka płaszcza, dając tym samym chwilę zastanowienia czy refleksji, gość nawiedził prywatny pokój Cyca.
-Proszę!- odpowiedział na pukanie do drzwi. Kiedy jedynie ręka wynurzyła się z głębi korytarza poczuł się nieswojo, uczucie i chęć rozwikłania zagadki niemal przemogły opór i ogładę towarzyską, nic nie dodał. Postać w końcu wkroczyła do pokoju. Odetchnął z ulgą i zmrużył oczy.
-To ty moja droga! Witaj Tęsknoto, dawno Cię u mnie nie było...- kłamał, a przynajmniej z tym drugim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz