wtorek, 28 września 2010

Cisza Morska



"Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi"

  
  Zagrzmiało, a tuż nad horyzontem zalśniła, niczym jak zderzenie dwóch ostrzy pośród rdzy, błyskawica. Przecięła krwiste niebo, zachodnią stronę druzgocąc na sekundę tak, że do dziś dnia nikt nie wie czy świat nie zatrzymał się dla tych stron… Nie długo jeszcze żegnało się słońce z horyzontem, trwało w uścisku kilka tylko minut nim całkowicie zanurzyło się w jedynie sobie znanych marzeniach.   
  Przedstawienie zachodu, urocze bądź, co bądź w swojej romantycznej prostocie, kończyło się jak każdego wieczoru. Nieuważny widz opuszczał swoje wygodne miejsce w teatrze, z uśmiechem żegnał młodą i atrakcyjną kobietę, po czym odnowiony wewnętrznie trudził się z drzwiami, bo spieszył się na śmierć. Uważny widz, kiedy nagrodził już sztukę brawami człowieka, krytyka i obserwatora, zatrzymał się jeszcze na sekundkę w czerwonym fotelu. Przez chwilę zdawało mu się, że istnieje jeszcze druga scena, teatr życia, teatr codzienności… A może to tylko deszcz zastukał w ukryte sprytnie okienko za kurtyną? Szum na szybko zdejmowanych dekoracji, tupot stóp po deskach podium spełnienia, wymowne spojrzenia aktorów. Wszystko to, na tyle zrozumiałe, że niewerbalne, trwało i współistniało niczym… niczym deszcz wzburzający taflę jeziora.
  Wszystko to znikło pośród powiewu wiatru na pustym stepie, gdzie jedynie wariat zatrzymywał się w taką ulewę. Gdzie człowiek, który postradał zmysły mógł obserwować gwiazdy, niewidoczne zza gęstych i ciemnych chmur. Gdzie odmieniec i dziwak jedynie chciał słuchać głosu zza pleców, z miejsca, w którym nie ma już nikogo, kto by pamiętał i tęsknił. Jedźmy, nikt nie woła!
  Księżyc wyłonił się zza chmur tuż przed świtem. Dostrzegł w jednej chwili ogrom świata i witalności przed wschodem. Błądząc po odbiciach swoich i gwiazd na morzach i oceanach krystalicznych, przemykając nad murami i blankami zamków, pałaców czy szlacheckich dworów dotarł w końcu do odbicia w najczystszym marzeniu. Oczy Jej zalśniły i nie było to niewinne kłamstwo z deszczem, a prawdziwa łza.
  Blada łuna w końcu przezwyciężyła więź dziewczyny z nocą i okryła swoją matczyną opieką prostą rzeczywistość. Liczne kałuże, gałęzie uwikłane w finezyjne kształty i obecne wszędzie liście, strącone za nocnej burzy. Nawet drżącą, jak co wschód słońca, ręką wygładziła, głaszcząc z uczuciem, niespokojne fale i wiry odmętów oraz głębin jeziora w pobliskim gaju. 
  Zdawałoby się, że magia znikła, odleciała wraz z silnym i porywistym wiatrem do innych miejsc i innych czasów. Lecz to nie jest prawda, ona wciąż tutaj jest, pomimo ludzi złych i słów złych, okryje Cię swoim płaszczem. Aksamitną miękkością, głęboką i spokojną barwą ogrzeje i ukołysze do snu, A***.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz