poniedziałek, 11 kwietnia 2011

An Birkeblath

Nie proszę o odpowiedź, a jedynie o spojrzenie.
Tak, ten jeden uśmiech, a niczym oka mgnienie,
 poruszę wszelkie uniwersa i świat odmienię.
Nigdy nie zapominaj: to dla mnie więzienie...
Bo ja się... nie zmienię. 








  
  Zmrożone ciało obserwatora konstelacji gwiezdnych dawały o sobie znać przenikliwym bólem i częściowym odrętwieniu. Odczucia te potęgowała niepewnie wkraczająca wiosna z pełnią swojego inwentarza w postaci chłodnych wiatrów, górskich igieł lodu niesionych pogłosem cichego wieczoru oraz wciąż niepewnego nieba, które to raz oblewane było chmurami, znów natomiast krystalicznie oczyszczone. Grecki ten teatr nie był jednak pozbawiony niedoskonałości, bo nie tyle szum cywilizacji, co pobliska rzeka wirami swoimi i prądem maskowała wołanie z Litwy. My jednak nie jechaliśmy, bo szczerze powiedziawszy zmęczeni byliśmy.
  Zmrok zapadł już dawno, bo nawet poświata księżyca, ukazującego się czasem, wyraźnie zaznaczała granicę między lądem, a wodą, niebem, a ziemią i ostatecznie człowiekiem, a demonem. Kiedy wiatr się wzmagał wcale już nie wyskakiwałem jak dawniej chwytać go pełną piersią, poczuć każde jego mgnienie i powiew między palcami. Zaprzepaściłem też tradycję władania jego siłą… Nie ciskałem przecież gromów i nie zmuszałem wichrów stoków Gór Świata, by te niosły listy miłosne w parze z groźbami śmierci po całym naszym Istnieniu. Wręcz przeciwnie! Teraz, kiedy już przeżyłem Wszystko i gotów jestem podjąć wyzwania nie popełniam takich samych błędów. Kiedy więc powiało i tego wieczoru powstałem i całą piersią chłonąłem żywioł. Nic nie stało mi na przeszkodzie by niepowstrzymany zegar wyznaczył godzinę mej zguby, a Ja, nikt inny pierwszy i kolejny raz wysłał wyrazy uznania słudze Człowiekowi i list z zasuszonym Kwiatem Kwiatu.
  Zmuszony naleganiami kompanów usiadłem niemal spokojnie i powróciłem do złotego kufla. Niebawem tony odwiecznej ballady o życiu i skazaniu rozpostarły swe panowania nad naszymi sercami i umysłami. Człowiek śpiewał o victorii, listach i pięknych chwilach. Jednak mi z tych wszystkich słów najbardziej utkwiło w pamięci jedno marzenie. To o wehikule czasu, niezwykła odskocznia i wędrówka daleko, ponad szczyty gór i głębie oceanów, na prerię. Tam, galopując pośród bezkresnych i magicznych miejsc oraz czasów, docierasz do Najstarszego, a on w geście fajki i kręgu wskazuje ci w tłumie Ją. Nazywał ją Kotek.
  Zmieszał się teraz niejeden bard opowiadający historię o grupie przyjaciół, którzy wieczorem, takim sam jak ten, a może całkowicie innym byli razem, a może był tylko jeden z nich. Być może rozmawiali, albo wspominali chwile. Być może spowiadał się Jej lub o przyszłości marzył… Być może… Być może…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz