czwartek, 16 grudnia 2010

"Do M..."

"Dalej fantazja moja nie nadąży,
a już wtórowała pragnieniu i woli.
Jak koło co w parze z kołem krąży,
miłość co w ruch wprawia Słońce i gwiazdy."



  Karczmarz, opierając zmęczone ramiona na ladzie, starał się swoim spojrzeniem objąć nie tylko to ciepłe i zawsze otwarte pomieszczenie, ale i okolicę dalszą i szerszą. Nie tylko więc drewniane ściany, udekorowane gobelinami, orężem srebrzystym i licznymi rogami zdobionymi, ale również polany leśne, otoczone zewsząd nieprzebytą gęstwiną, barwy ciemnej zieleni, które skrywają swój odwieczny sekret. Nie tylko jednak, te oblane nikłym księżyca blaskiem kręgi magii, były obiektem zainteresowania Dominika. Jeszcze dalsze i mroczniejsze ścieżki leśne, podobne tej pamiętnej klonowej alei, niegdyś malowanej złocistą i bordowo jesienną barwą, jeszcze lepiej skryte obrośnięte miękkim mchem skały twarde, jeszcze bardziej niematerialne, paraliżujące ruiny kaplic, były kwintesencją marzeń i wyobraźni właściciela karczmy. Gdzie sięgał i co tak usilnie próbował odnaleźć?    
  Skoczył ponad mrocznym borem, którego opadłe igły wciąż czuwały, ukryte poniżej gałęzi przed śniegiem, nie poczuł nawet zapachu ni siły wiatru, który szalał między nagimi bukami, a majestat nagiego posągu dawnego bóstwa, którego wyznawcy już dawno odeszli i zginęli, nie otrzymał nawet pogardliwego spojrzenia. Wzrok ten wirowatym lotem wzbił się ponad te wszystkie chłodne i mroźne doświadczenia. Zagubił się wyraźnie, zbyt szybko i pochopnie obrał niegodziwy trop.
  Niebo przedstawiało sobą obraz, którego opisać nie zdoła nikt o zdrowych zmysłach. Mało przecież kocha ten, kto umie opisać jak kocha. Imaginacja i widziana przez łzy w tej chwili kraina istniała tylko w świecie wyższym, nie tylko sklepienia, ale i wszechświata, którego ni moja, ni Twoja pamięć odrzucić nie może. Widocznie teraz wspomnienia upadły, zamarzały w jakieś przydrożnej zaspie, łapały ostatnie tchnienia twarzą zwróconą ku nieodgadniętemu i tej łamigłówce, której ni dyplomata, ni mędrzec, ni wódź rozwikłać nie może (na niebo tylko dlatego, że żadnej kobiety w pobliżu nie było). Stąpający po chmurach i nierealnych światach Dominik sam nie wiedział jakim cudem, z gęstego lasu, przywiedziony został na ten nieuczęszczany od dawna trakt przez swoje wspomnienia. Nie pamiętał go, bynajmniej nie bywał tutaj od... od zeszłej zimy.
  "Głupiec"- krzyczały przekupki. "Kochanek"- krzyczeli moczymordy. "On już nie wróci"- zakrzyknął mędrzec. I wszyscy mieli rację... A przynajmniej po części, bo...
  Skoczył niczym szatan rozbestwiony pośród krzewy i niskie drzewa stanowiące podnóże góry zwanej prawda i szczerość. Wspinał się z trudem, bo nigdy nie zabierał ze sobą lin i czekanów, które jakże pomocne bywają podczas wspinaczki pośród skał ostrych i zdradliwych. Chciał swoją fantazją wygrać dosłownie wszystko, wyznać to co czuł i dlaczego krzyczeć nie będzie pośród ludzi, ale na szczycie właśnie. Krzyk jego przeznaczony był dla jednych uszu, które, choć często niesłyszące, zawsze jedynymi były. Coraz rzadsze drzewa i krzewy, szarość i uosobienie czerni, tej matowej, gęstej i nieprzebytej dominowały pośród pozornych ścieżek, wytyczonych już przez kogoś, kto znał prostolinijność i dobitną prawdę na wylot.
  -Nigdy nie odwróciłem spojrzenia, choć wszystkie oczy skierowane na mnie, niczym na błazna cyrkowego, nakazywały zejście ze sceny. Powiedz mi proszę, kiedy załamałem głowę, usta wysyczały odmowę z groźbą i życzeniem rychłej śmierci? Wskaż mi miejsce, myśl i sytuację, które pozostawiłem bez Twojej obecności. Porozmawiajmy o tym, co nie istnieje, nawet w naszych myślach, a już istnieje obok mojego Świętego Graala. Przeklnij na wieki to ramie moje, które zawahało się być zawsze tam, gdzie wezwaniu Twojemu odmawiały miliony wiernych i przyjaciół.- tutaj zerwał się jeszcze silniejszy wiatr. Nic dziwnego w rozrachunku ostatecznym, najwyższy szczyt Granic Świadomości nie pozostawiał wiele do dyskusji. Mów swoje, następni czekają.
-Mówiłaś, że lubisz. Mówiłaś, że nic się nie zmienia, nadal jest dobrze i Sycylia stoi przed nami otworem. Jak szybko zapomniałaś o swoich słowach kiedy z poważną minką, spuszczonymi oczyma i trwającymi w statecznym ładzie włosach wyrzekłaś słowa mojej zguby. Ty nie chcesz do tego wracać, Ty nigdy nie chciałaś tego wszystkiego.- wstrzymał znów potok, podobny temu, który wypływał spod jego przemarzniętych stóp. Chmury powoli zasnuwały niebo, bezgwiezdne i mętne. Zanikające, ku uciesze kreatora zza sosnowej lady.
-Najdroższa, najboleśniejszym policzkiem nie była wcale jemioła, słowa, ba przekleństwa, i wymuszony gest, zatruty u swoich nieprzewidzianych narodzin. Serce zakrwawiło z chwilą milczenia, tego podłego wyrazu twarzy, który mówił: "no co? Nie pobiegniesz za mną jak kiedyś?".- tutaj już beznamiętnie przywoływał do siebie słowa.
-Nie okłamałem Cię, nie bawiłem się Twoimi uczuciami i nie powtarzałem frazesów czy wątpliwych pocieszeń.
  Skoczył znów. Lot wzdłuż pionowej skały trwał zaledwie kilka sekund. Rozpędzone do zawrotnych prędkości płatki śniegu rozbijały się o opadające myśli i wspomnienia.
  Po skoku były już tylko korony drzew i nieskładna masa zwana dalej chaosem. Chaos rozpłynął się pośród fal niezamarzającej wody leśnego jeziora, które rozproszyło ciało weń wpadające. Tam, głęboko pod wodą, panował zaduch wręcz i mrok nieodkryty. Nie spotkał jednak oczyma swojej wyobraźni żadnych stworzeń, skarbów czy sarkofagu, którego należy bronić. Nie wydawało się mimo wszystko jednak zwyczajnym jeziorem. "Już nigdy więcej nie zobaczysz..."
  -I, kiedy bałbym się opisać niebo podczas mojego upadku na szlaku przeznaczenia- zaczął na samotności, kiedy goście już umilkli. - to powierzchnia jeziora odbijała niebo w tak dostojny i cudowny sposób, że tylko sam Bóg by się nie pomylił w rozróżnieniu. Nie miałem jednak czasu na wychwycenie utraconego niegdyś obrazu w całości. Wiem, że były tam dziesiątki gwiazd, kryształy wiszące jeszcze wyżej nad Słońcem i ta granatowa, zmieszana z szafirem i srebrem czerń. Fascynująca.
Niczym ciemny brąz jej oczu.

   

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Rosa rubicundior

  Mgła nie pozwalała widzieć dalej niż na wyciągniecie ręki. Zaginała czas i wyobrażenie o przestrzeni, niszczyła stworzenie już w zalążku, bo mamiła oczy, uszy i szukające niewidzialnych drogowskazów dłonie. Biegając z potworami i cieniami, a potwory dobrze wiedzą, że najlepiej w mroku…Ciszę przerywało jedynie bicie serca i nierówny oddech. Przywodziła ona na myśl uśpioną moc natury, budzące się ze spoczynku duchy, pamiątkę poprzedniej zimy, wspominała jak kiedyś można było przysiąść na próchniejącym płocie czy pieńku i zapłakać nad losem Kupidyna. Teraz mogłeś jedynie paść na twarz i odejść w zapomnienie. A jakby tu szczęście było, odejść smętnie. Cóż chciałeś zostawiać?
  Zaspy i krystaliczne śniegi wszechoceanu, jego niezmącona niczym tafla, po której Powiew Wiatru, jak ten zwiastun śmierci, mknie i zaciera ślady oporu, lodowy uścisk kochanka, wiecznie pochłoniętego wizją bezgranicznego uczucia. Dokładnie tak wyglądała zima i tego roku… Tańczące zorze podobne do wyobrażeń i chęci człowieka. Barwne i rzeczywiste niczym czarno-białe nieme filmy, bo z zamysłu piękne i prawdziwe. Zapewne twórcy chcieli dobrze.
  Kiedy już uciekniesz przed losem, choć ja nazwałbym to śmiercią duchową, napotkasz na swojej drodze samotne drzewo, brzozę przysypaną grubą warstwą śniegu. Mroźny wiatr rozwieje twój szal, a płaszcz opadnie z ramion. Włosy zaśpiewają starą pieśń, której nauczyły się, kiedy pędziłaś na Nocnej Klaczy, a powieki zacisną się mimowolnie od eksplozji emocji. Zatopisz ręce w gwarancji wiecznego snu i zechcesz wzbudzić ponownie je do życia, bo i Ty przez nieprzerwaną walkę odkryłaś ten ciąg liczb i słów. Lecz drzewo nie przerwie swego cyklu, nie odkryje tej witalności człowieka, a Ty nie zrezygnujesz. Ktoś przegra, ucierpią oboje…
  Powroty są z natury ciężkie, bo i nienaturalne, sprzeczne z podjętą wcześniej decyzją, a więc i drogą życia. Tym niemniej istnieją i trwają, a to dzięki ludziom i ich wytrwałości. Tak przynajmniej sobie wmawiam.
  Miło było ponownie siedzieć w przytulnym zaciszu karczmy z wiernym kompanem-kuflem w dłoni. Trwać otulony ciepłym kocem na podniszczonym fotelu obitym skórą o aromacie przypraw korzennych. Obserwować ideały i marzenia zza okna, które oddziela cię od tego wszystkiego, co właśnie przetrwałeś i o czym kiedyś marzyłeś. Zamknąć na chwilę oczy i pogrążyć się w ostatecznym rozrachunku. Zdecydować samotnie o słowach i czynach, tych nieadekwatnych, bezsensownych, raniących dotkliwiej niż ostrze.
  Miło było otrzymać uśmiech od myśli i słodkie zaprzeczenie swoich rozważań.
  Miło było spędzić sobotni wieczór pośród życzliwej twarzy, cudownego wspomnienia, tworzącego się zarazem, oraz akompaniamentu ognia wykrzesanego z nie zawiedzionego romantyzmu.
  -Miło było- wspomniał.
  A wszystko to, aromat korzenny, który pozostał w pamięci, słodkie zaprzeczenie myśli wzbraniające przed targnięciem się na życie oraz ogień romantyzmu, a wraz z nim ciepło serca, tworzyło idealne tango dwóch dusz podczas orgii. Miłość? Nie, grzaniec…