środa, 29 września 2010

Nadzieje Jana Kochanowskiego

"Bo z nas Fortuna w żywe oczy szydzi"  


  Proste, krótkie, a przecież znaczące niesamowicie wiele słowa, wprawiły w ruch mury i konstrukcje tak trwałe, że wręcz niezniszczalne i nieruchome...
  Barierka zatrzeszczała, była śliska od pokaźnej warstwy mrożącego świat lodu. Zanikające pod soplami, pośród zamieci śnieżnej, kable i niewielkie elementy konstrukcyjne sprawiały wrażenie wolności. Szczególnie, że obserwowane były z wysokości poręczy mostu Grunwaldzkiego. Wszystko wokół zanikało gdzieś przyćmione wiatrem oraz wirem płatków śniegu. Skrywała się przerażająca toń Wisły, odległe dachy Podgórza zdawały się rozmywać, a spokojne uliczki Kazimierza pogrążały się we śnie zimowym. Zbłąkany, zabytkowy i błyszczący od szronu tramwaj powlókł się swoim odwiecznym szlakiem wraz z martwym motorniczym przez zamaskowany warstwą śniegu tor. Kolejna namiastka zamrożonego obłoku uderzyła widza magii tej niepojętej i wydarzeń niecodziennych w twarz. Zabawne... Nie poczuł tego wcale, bo... już niczego nie czuł.
  Obyło się tym razem bez spojrzeń tęsknych, łez zbędnych i myśli niepewnych.
  Plusk wody zaginął w zimowej zawiei. Nawet fale, rozchodząc się po powierzchni, rozchodziły się niechętnie i jakby z przymusu.
  Chłopak dostrzegł za granicą wiecznej toni pustkę i nicość. Kilka zbłąkanych prądów okrążyło swobodnie falujące włosy, skupione na dnie spojrzenie tego prokuratora i sędziego zarazem zamarzało z minuty na godzinę. Z dnia na miesiąc, z roku na sekundę.
  I kiedy już ostatnia kropla krwi przerodziła się w strzałę uczuć o krystalicznej formie w żyłach, dusza w lustrzany obraz życia, a oddech odszedł niczym gejzer lodu z uśpionego wulkanu ciało zwieńczyło swą odyseję.
  Grząski i szorstki posmak dna odzwierciedlił się w gorzkiej i szczerej zadumie myśli tonącej.
  Konsekwencje czynu z góry przemyślanego i pewnego. Nic nowego na świecie, radość się z troską plecie. Umierało się cudownie ze świadomością słuszności swojego działania, ostatecznego i jedynego pozostałego rozwiązania.
  Wtem nimfa wodna wyłoniła się z mgły gęstej i złej w swym mroku.Świtezianka gładką dłonią twarz sinego chłopca. Policzek rozpromienił się, odżył, a oczy skierowały swoje mętne spojrzenie bez witalnego blasku na niesamowity wizerunek ideału kobiety. Dłonie ich splotły się, drżące i niepewne.
  Chłopiec pomknął niesiony odnalezionym przez siebie prądem na ożywionej mocą kochanków fali. Zaciekawiony magią i fantazją, której nie znał do tej pory podążał za uśmiechem euforii i bólu, dziwnie kojarzonego z przyjemnością, na ustach świtezianki.
  Fantastyczne tango na dnie rzeki, nieśmiałe słowa, splątane spojrzenia. Nastąpił ukłon wraz z podziękowaniem. Ucałował nimfę w rozpromieniony policzek. Ta, niespodziewanie brutalnie i chłodno, ale i cholernie słodko w całym obrazie furii odwróciła się na pięcie odtrącając chłopca rzucając nieosobowe przekleństwa i uroki.
  Wynurzył się...
  Proste, krótkie i nic nie znaczące słowa...

wtorek, 28 września 2010

Cisza Morska



"Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi"

  
  Zagrzmiało, a tuż nad horyzontem zalśniła, niczym jak zderzenie dwóch ostrzy pośród rdzy, błyskawica. Przecięła krwiste niebo, zachodnią stronę druzgocąc na sekundę tak, że do dziś dnia nikt nie wie czy świat nie zatrzymał się dla tych stron… Nie długo jeszcze żegnało się słońce z horyzontem, trwało w uścisku kilka tylko minut nim całkowicie zanurzyło się w jedynie sobie znanych marzeniach.   
  Przedstawienie zachodu, urocze bądź, co bądź w swojej romantycznej prostocie, kończyło się jak każdego wieczoru. Nieuważny widz opuszczał swoje wygodne miejsce w teatrze, z uśmiechem żegnał młodą i atrakcyjną kobietę, po czym odnowiony wewnętrznie trudził się z drzwiami, bo spieszył się na śmierć. Uważny widz, kiedy nagrodził już sztukę brawami człowieka, krytyka i obserwatora, zatrzymał się jeszcze na sekundkę w czerwonym fotelu. Przez chwilę zdawało mu się, że istnieje jeszcze druga scena, teatr życia, teatr codzienności… A może to tylko deszcz zastukał w ukryte sprytnie okienko za kurtyną? Szum na szybko zdejmowanych dekoracji, tupot stóp po deskach podium spełnienia, wymowne spojrzenia aktorów. Wszystko to, na tyle zrozumiałe, że niewerbalne, trwało i współistniało niczym… niczym deszcz wzburzający taflę jeziora.
  Wszystko to znikło pośród powiewu wiatru na pustym stepie, gdzie jedynie wariat zatrzymywał się w taką ulewę. Gdzie człowiek, który postradał zmysły mógł obserwować gwiazdy, niewidoczne zza gęstych i ciemnych chmur. Gdzie odmieniec i dziwak jedynie chciał słuchać głosu zza pleców, z miejsca, w którym nie ma już nikogo, kto by pamiętał i tęsknił. Jedźmy, nikt nie woła!
  Księżyc wyłonił się zza chmur tuż przed świtem. Dostrzegł w jednej chwili ogrom świata i witalności przed wschodem. Błądząc po odbiciach swoich i gwiazd na morzach i oceanach krystalicznych, przemykając nad murami i blankami zamków, pałaców czy szlacheckich dworów dotarł w końcu do odbicia w najczystszym marzeniu. Oczy Jej zalśniły i nie było to niewinne kłamstwo z deszczem, a prawdziwa łza.
  Blada łuna w końcu przezwyciężyła więź dziewczyny z nocą i okryła swoją matczyną opieką prostą rzeczywistość. Liczne kałuże, gałęzie uwikłane w finezyjne kształty i obecne wszędzie liście, strącone za nocnej burzy. Nawet drżącą, jak co wschód słońca, ręką wygładziła, głaszcząc z uczuciem, niespokojne fale i wiry odmętów oraz głębin jeziora w pobliskim gaju. 
  Zdawałoby się, że magia znikła, odleciała wraz z silnym i porywistym wiatrem do innych miejsc i innych czasów. Lecz to nie jest prawda, ona wciąż tutaj jest, pomimo ludzi złych i słów złych, okryje Cię swoim płaszczem. Aksamitną miękkością, głęboką i spokojną barwą ogrzeje i ukołysze do snu, A***.

środa, 8 września 2010

Ballady o Valen




  Słuchając licznych opowieści, które krążyły po kraju niczym te bajania starego i zmęczonego dziada można dojść do wniosku, że jesienią to jedynie zebrać żniwa na wszelkich frontach, zabarykadować drzwi wysłużoną kłodą, otworzyć piwnice pachnące, czy też mało zachęcające odorkiem i pustką, tym, czego za rozkwitu i lata udało nam się ją wypełnić. A wypełnić mogliśmy ją owocami pracy, uniesieniem ducha czy też namiętnością serca. Znajdzie się tam też dużo miejsca na doświadczenia i przeżycia, bo wszak wspomnienia nijak wpuścić w chłody podziemi, lepiej w ramkę oprawić czy też na starej ławie wyryć albo w szufladzie schować, tak jak autor to właśnie czyni, zostawiając je tej jedynej. Nie zapomnijmy o psie wiernym, który marznie pod budą swoją. Potrzebny nam będzie, wpuśćmy go za próg ciepłej chaty, a wraz z nim i nasze porażki przygarnijmy. Ogrzeją się one przy nowym ognisku, pachnącym jeszcze żywicą niedawno ściętego świerku, bo tuż-tuż zbliżają się wieczory długie i ciemne. Porozmawiamy z zebranym tłumem, owocem roku naszego. A jeśli, z kim rozmawiać nie będzie, bo nam się powiodło, a porażek nie akceptujemy w naszej pysze, to, chociaż psina ubawu będzie miała po pachy z durnia, jakim jesteś myśląc jak wyżej.
  Jeśli już szczelnie zamknąłeś się w swojej norce, okna ociepliłeś brunatną szmatą, drwa naznosiłeś, aby nie trzeba było uszu przemrażać wyjściami w bór ciemny to możesz zaparzyć sobie herbatkę, obficie maliną bordową i słodką udekorować, po czym w fotelu przed kominkiem zasiąść i zasnąć spełniony i uradowany dobrym rokiem.
  Kiedy już przyjdzie mróz pierwszy i śniegi pierwsze być musisz gotowy. Przebrnąć przez nie trudno, a niejeden drogę pogubi i na zatracenie pójdzie, dobry chłop, szkoda by go było. Zatem, jak już mówiłem, przygotuj grube pościele, sakwę rozwiązać możesz, bo piwa w ciepłej i zadymionej gospodzie trudno sobie żałować, a i coś gorącego, pieczystego podjeść można. Oj, zimą to i nieba bywają ciekawe i kolorami opływające, wichry dmą niczym rozpędzone bestie, jakie leśne, czasem nawet takie przypominają, i straszą dzieci i baby po domach. Nie straszne jednak nam one, moi drodzy kompanii, bo my twarde ludziska są i zawsze rade damy...
  Tak to właśnie rozmawiali w karczmie "Pod Wspaniałym Cycem" bywalcy, przynosząc nowe to bajania z różnych, odległych również stron. Ziarno prawdy w każdej z nich tkwiło, głęboko zakorzenione w mentalności i tradycji rodzinnej i społecznej. Wiele z nich przechodząc z ust do ust nabierało nowych to znaczeń, przewartościowywało się, a i nawet obracało w modne ostatnio żarty, których przytaczać nie wypada w ładnej balladzie...Jeśli już o balladzie mowa to śpiewał bard, podpity z deka, że choć pory się zmieniają, my wciąż trwamy w naszej odwiecznej postaci, bez zmian. Rację miał? Nie miał może? Śpiewał, że serca wciąż płoną z pragnienia. Ale czym nasze pragnienia? Sam nie wiem. Może przynajmniej ogrzeją nas tej zbliżającej się zimy.
-Czego i Wam życzę!- Krzyknął karczmarz znad lady do ucztujących w głównej sali. Kilku wypiło jego zdrowie, po czym wróciło do poprzednich zajęć, a szczęk kufli leciał po gobelinach fioletowych i błękitnych, które wisiały po ścianach. A blask świec, tłumiony atmosferą przyjazną, ginął ostatecznie przy drzwiach wyjściowych...